Właśnie miała premierę kolejna książka Stevena Rowley. Po słodko – gorzkim „Gujciu”, wydawnictwo Prószyński i S – ka wydało „Do widzenia, Lily”. Jest to pierwsza wydana przez autora książka.
To opowieść o najlepszych przyjaciołach. Ted i Lily mieszkają w Los Angeles. Nie byłby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że Lily to jamniczka. Tak, czytamy historię o przyjaźni człowieka z psem i wydawać by się mogło, że już wiele takich książek się widziało czy czytało. Jednak „Do widzenia, Lily” opowiada o ostatnich dniach dwójki przyjaciół. Lily ma guza i pomimo tego, że Ted roni wszystko co może by Lily była zdrowa, walka z góry jest przegrana.
To książka o stracie, o przygotowaniu się na nią. O ile w ogóle można się na to przygotować. W „Gujciu” autor przeprowadza nas przez żałobę, tu nas na nią przygotowuje. Mimo tego, że temat jest przykry i dla wielu czytelników ciężki, książkę czyta się lekko. Jest napisana w zabawny sposób, powiedziałabym nawet, że miejscami dziwna. Rozmowy człowieka z psem, gdy ten odpowiada, początkowo wprawiają w osłupienie. Czytając sen Teda ma się wrażenie, o co chodzi, czy poziom dziwności już sięgnął góry czy może być coś jeszcze dziwniejszego? Ma to swój urok, bo tak uważam, że przy tym wszystkim książka jest urocza. Nie dziecinna, ale urocza.
Czytając „Do widzenia, Lily” miałam wrażenie to swego rodzaju terapia jaką autor książki sobie zrobił, ponieważ sam przyznaje że zaczął pisać tą książ...