Dzień, w którym otrzymałam niespodziewaną przesyłkę od wydawnictwa, okazał się przełomowy w moim życiu! Dosłownie zmieniło. Dostałam licencję na czarowanie, co oznacza, że od tej pory mogę legalnie posługiwać się magią! Dzisiejsza recenzja dotyczy książki „Licencja na czarowanie” autorstwa Aleksandry Okońskiej. To dzieło jest przepełnione magią od pierwszego rozdziału, co uwielbiam. Fajnie jest móc wyobrazić sobie, że w naszych czasach istnieje coś takiego jak Szkoła Baby-Jagi, pozwolenia na magię, a wśród nas żyją osoby obdarzone takimi umiejętnościami, jakby to było tak oczywiste jak matura. Ja na pewno!
Od razu apeluję do autorki o kolejną część, bo jestem zakochana w tej książce, jak i w samej bohaterce, Arlecie. No co dziewczyna ma od górkę to chyba nikt tak nie ma! Jak pozbyć się pecha dzień pierwszy, drugi, trzeci etc. Kto z was poddałby się po kilku dniach? A kto trwałby w walce do końca? Jeśli miałabym opisać emocje towarzyszące czytaniu, spróbuję to zrobić w sposób nietuzinkowy. Macie swój ulubiony serial? Albo telenowelę, przy której, choćby się paliło, musicie być w domu o konkretnej godzinie, odpalić telewizor i obejrzeć kolejny odcinek, bo Don Juan de Marco w tym odcinku ma wybrać między życiem w rodzinie a miłością swojego życia?! Czujecie to? I nagle odcinek kończy się w kulminacyjnym momencie, w trakcie wypowiadania kluczowego słowa! A wy „rzucacie mięsem”, wiedząc, że do jutra musicie czekać. Jeden rozdział, a może jeszcze jeden… Ok, to już ostatni, i nagle przewracam ostatnią stronę, a w myślach już rzucam „mięsem”, bo pragnę więcej! Przepraszam za emocjonalny opis, ale ta książka jest naprawdę niesamowita.
Standardowo, jeśli chcecie poznać szczegóły, polecam zajrzeć na stronę wydawnictwa lub inną stronę oferującą ten tytuł, aby sprawdzić, o czym jest historia młodej czarownicy, która czeka niezły maraton w czarowaniu, ale nie tylko. Według mnie gwiazdą tej opowieści jest także kot Arlety! To prawdziwy mistrz sarkazmu. Kiedy będziecie czytać, z pewnością wyobraźnia podpowie wam, jakie miny przybiera kot w trakcie wypowiadania przez Arletę różnych zdań. Śmiechu i zabawnych sytuacji jest co niemiara, więc lepiej zaopatrzcie się w chusteczki na łzy. :p
To jest extra.