Fragment: Jest środek nocy, koniec lutego, za oknami chłód. Jenny Brown siedzi na kanapie w bawialni, sączy chenin blanc i przegląda albumy ze zdjęciami, na co zwykle sobie nie pozwala. Usiłuje przywołać na pamięć. Co? Wszystko. Sposób, w jaki przechylał głowę, kiedy był zamyślony. Jego rozpromienione spojrzenie, gdy na nią spoglądał. Słodki, trochę niemądry uśmiech. Spontaniczne reakcje na dowcipy, komiczniejsze niż same dowcipy. Szczupłe dłonie o długich palcach. Jego zapach. Jenny uniosła wzrok znad albumu i spojrzała w kierunku szklanych drzwi prowadzących do ogrodu, teraz zasłoniętych wertykalami. Zamknęła oczy, zaczęła oddychać przez nos. Jego zapach. Jak... Nie może sobie przypomnieć. Nie jest w stanie przywołać tego wyjątkowego, charakterystycznego tylko dla niego zapachu. Och, tak, potrafi opisać go słowami. Wyraźny, czysty, niczym zapach świeżo ściętej choinki pierwszego dnia po wniesieniu jej do domu. Nieco słodki, niczym zapach miodu i słońca.