Sióstr Strickland przypadków ciąg dalszy.
Charity upiera się odnaleźć rodzinne precjoza, które Błękitny Hrabia upchnął gdzieś wieki temu. Czas nagli, bo starodawnym obyczajem należy przekazać rodowe srebra i ozdoby za pokwitowaniem. Charity jest w czarnej d. Tymczasem do majątku przybywa rewident Potts.
Augustus ma cichą nadzieję wynieść w sepecie kilka poślednich sreber i prysnąć nazad do Ameryki, ale wiadomo, że co diamenty, to nie łyżeczki. Para łączy siły w poszukiwaniach, zaczyna działać chemia, służba wyciągi młotki na szczury a największym wrogiem Pottsa okazuje się jego własny pies. Robi się gorzej, gdy zjeżdża rodzina i zamiast w szachy trzeba zagrać w otwarte karty...
Wbrew obawom "Kuzyn z Ameryki" okazał się nadzwyczaj wdzięczny, urodziwy i pociągający. Ma nie tylko prezencję ale i charakter. Zastanawiam się, kiedy miałam w ręku równie sympatyczny romans z temperamentem. Merrill jest w tym względzie dość nierówna i trudno przewidzieć co się trafi. "Kuzyn z Ameryki" jest jak wygrana na loterii. Nie tylko Charity straciła dla niego głowę. Ja również. Autentycznie - jestem pod wrażeniem. Książka czyta się właściwie sama, natężenie sentymentalnych smętów nie przekracza normy, ilość redaktorskich niedoróbek jest wręcz śladowa (m.in. miała atutów, powierzyć zadane, strzępki formacji) i jeśli zakłują - nie krwawią od nich oczy.
Po prostu: Romans, który aż chce się wziąć do ręki i z przyjemnością spędzić z nim czas.