O! jakże zmęczyło mnie czytanie ''Kurhanka Maryli''. Dobrze że nie było to jakieś bardzo opasłe tomiszcze, bo chyba nie dotrwałabym do końca. Ta książka jest jak ten tytułowy kurhanek, który dla małej Marty był niemal miejscem kultu, gdzie zawsze składała kwiaty zerwane na łące, a w rzeczywistości okazał się ....przeczytajcie sami , czym się okazał. Taka sama jest ta książka. Po dobrych opiniach i ocenach tutaj na LC i na innych portalach książkowych liczyłam na wspaniałą lekturę, która dostarczy mi wielu fajnych chwil i trochę wzruszeń. Co dostałam?
Dostałam opowieść w której autorka ''ubrała'' swoją bohaterkę, w niemal wszystkie nieszczęścia świata. No może poza trzęsieniem ziemi i tsunami, ale to pewnie dlatego tylko, że warunki geograficzne ku temu nie sprzyjały. Pozycja dokładnie obliczona jako wyciskacz łez. Nie podobała mi się, chociaż przeczytałam ją do końca licząc wreszcie na jakiś zwrot. Na to że Marta w końcu się obudzi i coś zrobi ze swoim małżeństwem i ze swoim życiem. A ona cały czas się zachowywała jakby miała napisane na plecach ''kopnij mnie w ty...k''. Bezwolna i naiwna, właściwie zupełnie głupiutka. Równie niemądra kiedy miała lat 17 - naście i uciekała z niewłaściwym facetem od babci ze wsi, co i kiedy miała lat czterdzieści i wiedząc, mając na to dowody, że jej małżonek ją zdradza,
cytuję: ''[...] zaczęła się zastanawiać, co obca kobieta robi na piętrze jej domu, gdzie znajdują się wyłącznie sypialnie'' Heloł !! Serio????, trzeba b...