Opowiadanie z 1848 roku
Fragment: W posępne korytarze więzienia berlińskiego wśliznął się, niby chytry złodziej, blady poranek grudniowy, i przez wypukłe, okratowane szyby, na dziedziniec martwy wychodzące, wsączyła się jakby zgnilizną podziemi stonowana poświata, rozkładająca po odrapanych ścianach zielonkawe smugi.
Niebawem dreszcz jakiś ożywczy przeszył głuche mury moabickiego grobowca dla żywych, z wnętrza cel ozwały się niskie, niedźwiedzie pomruki. A potem zadzwoniły pęki kluczów, pod ich zgrzytem poczęła rozwierać się amfilada dębowych drzwi i na korytarze wylał się jarmarczny gwar. W kamiennych, wydeptanych przejściach zadudniły obcasy i zaroiło się od ciemnych postaci.
Polacy. Widać to było odrazu po obliczach, figurach, ubiorach i ruchach, po wąsatych otwartych, chwackich fizjognomjach szlachciców i ich ziemiańskich czamarach, po ułańskich postawach zamaszystych młokosów, po krągłych twarzach księży, po kościstych, zadumą słowiańską omroczonych licach chłopów w długich „katanach", w ciemnogranatowych świtach, po całej różnorodnej galerji zespolonej jedną myślą i jedną troską.
W tem pruskiem więzieniu był „ze szlachtą polską polski lud" i wszystkie stany złożyły się tam na mozaikę z 254 więźniów politycznych. Wcieliła się w nią cała Wielkopolska, która dnia tego - 2-go grudnia 1847 roku miała raz jeszcze stanąć przed trybunałem wroga i posłyszeć wyrok Prus na Polskę.