Uwielbiam te ciche i spokojne wieczory, kiedy mogę bezpiecznie zasiać w fotelu i rozkoszować się lekturą. Ten wieczór nie odbiegał niczym od pozostałych powolnych wieczorów. Chwyciłam kubek z lemoniadą, chwyciłam książkę i gotowa byłam dać się porwać historii. Ale jakież było moje zdziwienie, gdy po otwarciu książki słowa zaczęły uciekać, chować się, zwijać, gubić i robić sobie ze mnie żarty. Uderzyłam pięścią w stół i stwierdziłam, że nie! Ja się nie poddam, przeczytam cię książko, chociaż nie wiem jak bardzo byś tego nie chciała! Już cię prawie mam! Ahh, znów mi słowa uciekły i litery zmieniły kolejność. I na dodatek zjadły moje ciastko! Dobrze, że kot jest bezpieczny. Walczyłam z nią przez chwilę, nie dałam się podejść i jakież było moje zdziwienie, gdy przewracając ostatnią stronę śmiałam się jak dziecko. Tak, tak, wiem, to wszystko brzmi głupio, ale czy mieliście kiedyś do czynienia z książką, która nie chciała być czytana? Nie? No to spróbujcie swoich sił, pogadamy wtedy. 😆
Dość tych wygłupów! Dawno żadna książka nie wprawiła mnie w tak dobry nastrój jak ta. I dawno nie miałam tyle frajdy z jej czytania. Bo koncepcja książki, która nie chciała być czytana jest wprost fenomenalna i angażująca. Wyobrażam sobie te wszystkie dzieciaki nią zachwycone i ich rodziców, którzy czynią magię ją czytając. Chociaż ja, stara baba, zachwyciłam się też niemało, mimo, że to książka przeznaczona raczej do wspólnego czytania dziecka i dorosłego. Ale doceniam jej czar, doceni...