„Krzyk rzeki” Agnieszki Kaźmierczyk zaintrygowały mnie wpleceniem wątku słowiańskich wierzeń w swoją historię. Ostatnimi czasy coraz chętniej wybieram tego typu tytuły, które naprawdę potrafią intrygować.
Jerzy Kalinowski, który zajmuje się genetycznymi badaniami, dostaje propozycję zbadania sytuacji, która ma miejsce w pewnej prowincji. Od lat rodzą się tutaj bowiem same dziewczynki, a nikt z tutejszych nie może doczekać się syna, czy wnuka. Jerzy przyjmuje zlecenie, bez konsultacji z żoną i synem, Kamilem, którzy nie są zachwyceni kolejną przeprowadzką. Kamil jednak na miejscu nawiązuje bliższy kontakt z sąsiadką Zosią, z którą wspólnie próbuje rozwiązać tajemnicę sprzed lat, której rozwiązanie nie jest jednak na rękę mieszkańcom. Praca, tajemnice sprzed lat, niewyjaśnione historie, to wszystko autorka połączyła w intrygującą historię, która przenosi nad do odkrywania prawdy, która pozwoli zrozumieć to, co się dzieje.
Przyznam szczerze, że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki, gatunek nie do końca należy do moich ulubionych, choć muszę szczerze przyznać, że ostatnimi czasy w znacznym stopniu się do niego przekonuję. Bardzo podoba mi się nawiązanie do słowiańskich wierzeń, co wprowadza do całości historii nieco magii i w znacznym stopniu urozmaica historię.
Książkę czyta się bardzo przyjemnie i z zaciekawieniem, choć przyznam, że pewne wątki mogłyby być nieco bardziej rozbudowane, bo zbyt szybko przyszło mi się rozstać z bohaterami powieści!...