„Kobieta ze wschodu” to osadzony w niedalekiej przyszłości kryminał, sensacyjna powieść szpiegowska, czasem komedia, a nawet romans, ale przede wszystkim opowieść o kobiecie, która staje się elementem politycznej rozgrywki na najwyższych szczeblach światowej władzy. To również historie ludzi, których niechcący wplątuje w tę grę. Zaś tłem tego political fiction jest z jednej strony zamach bombowy, który ma miejsce w Krakowie 23 grudnia, a o który podejrzani są zwolennicy jihadu, z drugiej – nasilanie się napięcia między Rosją i Ukrainą. I to właśnie tam, na wschodzie, na granicy tych państw, dwa tygodnie wcześniej dochodzi do porwania córki rosyjskiego ministra spraw zagranicznych. Znalezione na miejscu ciało jednego z porywaczy nie pozostawia wątpliwości co do pochodzenia sprawców…
***
Tego w pełni nie pojmował żaden z nas. Staliśmy się częścią jej historii. Zostaliśmy w nią wplątani, a nawet nie wiedzieliśmy, jak jest niezwykła, jak bardzo złożona. Porwana, córka ministra, ofiara, cel misji. Garść faktów, urywki rozmów, sieć niedopowiedzeń. Plus wrażenie, że los połączył nas z kimś wyjątkowym. I tyle. Mało w tym człowieka, niewiele kobiety. Jak oglądanie muzealnego eksponatu przez szkło gabloty, obcowanie bez poznania. Nasze manewry zaś, przypominały krążenie po labiryncie kiedy pożądanym było spojrzenie nań z lotu ptaka.
Dla takiej intrygującej enigmy codziennie ryzykowaliśmy życie.
Dla cienia.
Zabijasz z miłości, z zemsty, w samoobronie, z potrzeby heroizmu, ze strachu albo dla korzyści. My zabijaliśmy, mając co najwyżej wątłą nadzieję, że warto, że sens przyjdzie z czasem. A przecież kluczem do poznania istoty naszych działań było poznanie ich przyczyny. Odkrycie istoty rzucającej cień.