„Denerwować się to znaczy mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych.”
- takie smakowite zdania (choć to akurat Hemingway podobno) w dużej ilości znajdziecie w tym zbiorze felietonów.
Niewątpliwie te felietony lepiej się czyta w dużym kawałku niż pojedynczo.
Dopiero widząc całość docenić można cięte spojrzenie na rzeczywistość, złośliwość podszytą nienachalną dydaktyką.
Przy spotkaniu z jednym z takich felietonów można by sobie pomyśleć – no, czepnęła się jakiegoś tematu, jak to felietonistka, wynalazła problem na siłę, musiała szybko coś napisać, tak wyszło itp.
W całości widać myśl przewodnią, widać na czym zależy autorce, co ją bardzo przejmuje, co śmieszy.
Oczywiście cięty język jest plusem, dodaje pieprzyka, Agata Passent świetne podgląda nas (i siebie) w codziennym zabieganiu, zwyczajach miejskich, małych i dużych zdarzeniach i przypadkach.
Czuć zwierzę miejskie w autorce. Czuć, że kocha to miasto. Że ją obchodzi.
Z drugiej strony jest to felietonistka o bezlitosnym języku. Pamiętam z jej jakiejś wcześniejszej książki opis przedziałka na głowie (i generalnie wyglądu) dyrektorki podstawówki, do której mała Agata z niechęcią „uczęszczała”. Zorientowałam się, że chodziłam do tej samej szkoły (choć w innych latach, oczywiście) i pamiętam tę dyrektorkę. Nooo… mocne to było, śmieszne, ale i przykre jednak.
Niemniej przyznać trzeba, że Agata Passent nie oszc...