Uff, wymęczyłam.
Nie wiem jaki diabeł mnie podkusił kupić te wypociny, bo nie mam zamiaru nazywać tego czegoś książką.
Dziwię się, że znalazło się wydawnictwo, które chciało wydrukować taki gniot.
Szkoda drzew, czasu i pieniędzy…
Miało być śledztwo, gdzie policja szuka seryjnego mordercy aktorek.
A przynajmniej taki widnieje opis tego śmiecia.
No właśnie „miało”. Tym czasem zgadza się tylko miejsce zdarzenie (Los Angeles) i imiona bohaterów.
Autorka nie skoncentrowała się na tym co trzeba!
Zamiast o przebiegu poczynaniach policji, czytamy o romansie, gdzie zagadka zostaje zepchnięta na dalszy plan.
Pewnie, ważniejsze jest umizgiwanie się lalusiowatego aktora Corana do przepięknej aktoreczki Jennifer.
Bo on ją tylko dotknie, a ta już jak zarzynane zwierzę jęczy z rozkoszy (fuj!).
Czy pisarka zamieniłaby się w latającą świnię, gdyby chociaż jedną ze swoich postaci uraczyła skazą?
Jesteśmy zanudzeni stanem zdrowia matki Jennifer - Abby, oczywiście dalej pięknej pomimo wieku, (a jakżeby inaczej!).
Fabuła była tak beznadziejnie głupia, że aż chciało mi się wyć.
Pieskie życie, (nie żartuję), powierzchowne towarzystwo Hollywood, (jakby każdy tylko w Los Angeles przejmował się co na siebie włoży i co będzie robił jego piesek)…
Monologi płytkie, sugerujące że żaden z bohaterów nie ma odrobiny rozumu…
Nie dość, że autorka zraziła mnie do swoich książek, (niestety mam jeszcze jedną w swojej domowej bibli...