Fragment: Trzeci dzień z rzędu warszawska kareta to się kołysała, to tłukła po zmarzniętych koleinach drogi, gdy wreszcie wyłonił się Wodzisław i zajazd na skraju. Dym kłębił się z komina wysoko sterczącego nad strzechą, a porwany wiatrem omiatał poczerniałe ściany karczmy i słupy podcienia. Zimno było na dworze. Listopad 1792 roku był wietrzny i mroźny. Zapadał już zmierzch. Przed karczmą roiło się od ludzi, w okienkach migotały światła. Woźnica zatrzymał konie. Dwa wyprzęgnięte pojazdy przyświtywały w głębi, po podwórzu kręciło się kilku parobków.