Cenię sobie książki, w których wielka historia przeplata się z tą małą, rodzinną. Zbigniew Rokita stworzył taką opowieść – o dziejach Górnego Śląska, o Ślązakach, wreszcie o swoim dochodzeniu do tożsamości.
I chcę podkreślić ważną rzecz – książce tej brak zacietrzewienia, pokazywania, że ktoś jest lepszy. Całość „Kajś” można sprowadzić do krótkiego stwierdzenia „TO SKOMPLIKOWANE”, które co prawda mówi wszystko i jednocześnie nic, ale w tym przypadku jest dokładnie w punkt.
Cóż można więcej dodać, jeśli sami Ślązacy nie wypracowali sobie jednego wzoru na śląskość i tak do końca nie potrafią zebrać się pod jednym sztandarem (w czym, nawiasem mówiąc, są bardzo podobni do Polaków. Ale to moje osobiste zdanie).
Książka jest pewnie nie w smak niektórym (z różnych stron barykady), bo raczej nie tworzy mitologii, nie upiększa. Autor stara się pokazać, że nic nie jest proste i oczywiste, a wszystkie etykietki są krzywdzące.
Znamienny jest dla mnie fakt, że w dobie multi-kulti, rozmywania się tożsamości i dążenia do tego, żebyśmy wszyscy byli jak spod jednej prasy, nagradzana jest książka w której podkreślana jest odrębność i korzenie.
Mój odbiór „Kajś” nie zasadza się na tym, że popieram separatystyczne dążenia Górnego Śląska. Nie mam w tej sprawie absolutnie żadnego zdania. Ciekawie jest jednak poczytać o historii naszego kraju, a historia ta jak wiadomo jest bardzo burzliwa, a w ...