Dworscy uważali go za najmniej znaczącego z dziedzicoków (dzieci pana Gombrowicza), podśmiewali się z niego i nazywali herbaciarzem albo łachcykiem (łachcyk to ani prawdziwy pan, ani gospodarz, takie nie wiadomo co), bo nie zjadł i nie wypił jak prawdziwy dziedzic, nie miał auta, nie grał w karty, nie polował, konno jeździć niby umiał, ale za bardzo nie lubił, nie używał też, jak inni prawdziwi panowie, wiejskich dziewuch. Łachcyk i herbaciarz to oczywiście Witold Gombrowicz.
Joanna Siedlecka jest autorką kilku biografii: Zbigniewa Herberta („Pan od poezji”), Stanisława Witkiewicza („Mahatma Witkac”), Jerzego Kosińskiego („Czarny ptasior”) oraz Witolda Gombrowicza („Jaśnie panicz”). Były też i inne (choćby „Obława” czy „Wypominki”), ale te cztery charakteryzuje pewien specyficzny styl – sama autorka nazywa go biografią reportażową. W skrócie chodzi o to, że nie prezentuje ona w swoich książkach udokumentowanych faktów z życia pisarza, ale raczej wspomnienia ludzi, którzy go znali, członków rodziny, przyjaciół, współpracowników.
„Jaśnie panicz” – jaśnie panem był prędzej ojciec Witolda niż on sam, także całe gromady stryjów, kuzynów i innych pociotków z rodziny Kotkowskich. Witold Gombrowicz, jak wynika z relacji współczesnych mu osób, zanotowanych skrzętnie przez Siedlecką, był inny, jakby z innej rodziny. Może i dobrze… gdyby był taki, jak wszyscy Gombrowiczowie i Kotkowscy, nigdy nie byłoby „Ferdydurke” i „Iwony, ks...