Oto książka, która – choć nie jest antycznym dramatem – pokazuje, że każdy wybór może okazać się zły. W tym przypadku chodzi o wybór: mieć dziecko czy go nie mieć. Urodzenie dziecka to jakaś oznaka normalności. Dla społeczeństwa i dla samej kobiety. O presji ze strony rodziny i otoczenia, o tym wszystkim, co ukrywa się pod hasłem „co inni powiedzą” nie będę się rozpisywała, bo to wydaje się bardziej „zbadane”. Ale właśnie ta refleksja, że kobieta samą siebie uznaje za normalną, gdy rodzi, naszła mnie przede wszystkim, gdy skończyłam czytać. Kobieta, wtedy już matka, oddycha z ulgą, patrzy na siebie jakby z boku i ocenia, że teraz wszystko z nią wreszcie w porządku. To samo robi społeczeństwo, zwłaszcza, jeśli wcześniej w mniej lub bardziej czytelny sposób sygnalizowała, że dziecko to może jednak nie dla niej – ani ona dla dziecka. Czasami kobieta po urodzeniu, nawet jeśli przedtem miała wątpliwości, odkrywa w sobie to odwieczne powołanie. A czasami wraz z rozwarciem otwiera się puszka Pandory, z której wypływa całe zło. Znika nadzieja, że jakoś to będzie, że tak zwany instynkt macierzyński pojawi się wraz z pierwszym spojrzeniem na dziecko i usłyszeniem jego pierwszego płaczu.
Natalia Fiedorczuk-Cieślak na podstawie historii różnych kobiet pisze o tej drugiej sytuacji. Niewiele tu blasków macierzyństwa, a jeśli nawet są, to podszyte cieniem. Wiele o tym, jak wszystko się psuje, gdy pojawia się ten nowy członek rodziny. Jak psuje się ta właśnie rodzina (na bardzo wielu płaszczyznach), wraz z nią cały świat – oraz ciało. Jak wielka jest chęć ratowania tego, równa wielkiemu pragnieniu ucieczki i odczuwaniu zmęczenia. I chociaż sama stwierdza, że „Trudno jest pisać o cierpieniu w sposób wiarygodny”, ja stwierdzam, że jej się udało. Bo gdy sami siebie próbujemy przekonać, że panujemy nad tą niekomfortową sytuacją zwaną naszym życiem i podejmujemy wiele czynności zastępczych, stwarzających pozory tego panowania, a w rzeczywistości odciągających nas od sedna sprawy, mamy właśnie „To poczucie, rezultat całodziennego krzątactwa, to poczucie, że cela jest schludna, czysta”. Ale więzienie pozostaje więzieniem, chociaż wysprzątanym.
Centra handlowe są oczywiście metaforą do odczytania na kilku poziomach. Z jednej strony to miejsce do ukrycia się w tłumie, miejsce anonimowości i odosobnienia – ale przecież nie do końca, bo pojawiają się tam inne matki z dziećmi, które narratorka obserwuje i do których porównuje siebie i swoje dzieci. To także swoista oaza spokoju, gdzie może odpocząć i namiastka prawdziwego wyjścia z domu, w którym jest uwięziona. Oraz znak czasów, przez wszechobecność bodźców każdego rodzaju, właściwe temu miejscu schematyzm, szybkość i tworzenie iluzji, że jest tak dobrze i normalnie. Ostatecznie tę metaforę dopowiada końcowa, mocna scena, będąca jednocześnie odpowiedzią na pytania, jak i dlaczego centra handlowe dadzą się pokochać.
Nie chciałabym użyć w tej recenzji zbyt wielu dobrze znanych, utartych stwierdzeń, chociaż podjęty temat niekiedy sam to wymusza. Jest tu bowiem mowa o tak wielu oczywistych, a zarazem niewygodnych, wstydliwych sprawach, do których matka nie może się przyznać bez narażenia się na stos, a których na pewno doświadcza. Autorka z dużą sprawnością językowo-literacką je opisuje, na przykład tak: „Kiedy wysiadam z ekspresu w mieście X., bluzkę mam pomiętą, a w torebce jest jak zwykle bałagan, piasek i kleiste okruchy. Powtórnie tęsknić za dziećmi zaczynam w pociągu powrotnym”.
Książka mówi też dużo na temat sytuacji ekonomicznej młodych małżeństw będących na wiecznym dorobku. Mówi przekonująco o tym, jak „Bezradnie miotamy się po wolnorynkowej rzeczywistości, wydając wszystko, co uda się zarobić”. Takie prawdziwe i takie smutne.
Czytając, nie można pominąć końcowego słowa od autorki, w którym podaje ona przyczyny napisania książki, a były to niezgoda na tradycyjny, utrwalony, stereotypowy obraz bycia matką w Polsce i liczne kontakty z kobietami doświadczającymi tej drugiej, nie słodkiej, nie różowej i niepachnącej pudrem strony macierzyństwa. Przedstawia też sposób pracy nad tekstem oraz wyjaśnia związki treści z jej własnym życiem. Rozwiewa więc wątpliwości, które mogły się zrodzić w głowach czytelników podczas lektury na temat jej osobistego stosunku do własnych dzieci.
To bardzo dobra książka, chociaż w tym dziwnym kraju dla wielu będzie obrazoburcza i nie do przyjęcia.