Dawno nie czytałem tak nużącej powieści historycznej. Wynudziłem się podczas lektury strasznie. Było raptem kilka momentów, gdy potrafiła przykuć moją uwagę. Historie dwóch głównych bohaterów – Kwintusa i Hanno – zupełnie bez polotu. Nijak nie mogłem się wczuć, by im kibicować. To samo zresztą z wątkiem Aurelii, siostry Kwintusa. Ogólnie odniosłem wrażenie, jakbym czytał książkę skierowaną do nastoletniego czytelnika. Raz się kłócą, by za chwilę się pogodzić i znów od nowa pokłócić. I tak w kółko. Dużo lepiej prezentują się fragmenty dotyczące braci i ojca Hanno w szeregach armii Hannibala. Mamy sporo opisów życia armijnego, ciężkiej zimowej przeprawy przez Alpy, potyczki z pomniejszymi plemionami. Z drugiej strony mamy spojrzenie na armię rzymską, w której szeregach jest ojciec głównego bohatera, Kwintusa, która również boryka się ze swoimi problemami. I właściwie, gdyby nie te fragmenty, to chyba rzuciłbym tę książkę w kąt. Co do finałowego starcia Hannibala z armią rzymską i jego opisu, to przyznam, że po cichu liczyłem na jakieś epickie starcie, które wynagrodziłoby mi to, przez co musiałem przejść, by dobrnąć do finału. Wyszło, niestety, dość średnio. Czytałem dużo lepsze opisy bitew, więc zostałem z niesmakiem. W sumie nie wiem, czy będę kontynuował przygodę z tym cyklem. Na pewno nie w najbliższym czasie, ale nie skreślam go definitywnie. Może dalej będzie lepiej.