GWIAZDOZBIÓR BEZ GWIAZD
Pretekstu do rozpoczęcia blogu recenzją tej właśnie powieści dostarczyła mi kapituła Nagrody Wielkiego Kalibru, nominując autorkę do tejże nagrody. Niestety, moje refleksje po przeczytaniu tej książki mocno podają w wątpliwość sensowność tej decyzji.
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Marty Zaborowskiej uznałam początkowo za średnio udane, dopóki nie dowiedziałam się, że „Gwiazdozbiór” jest już trzecią powieścią autorki. Drobne potknięcia można wybaczyć debiutantowi, ale jeśli się napisało wcześniej dwie książki, wypadałoby czegoś się nauczyć i nie popełniać pewnych karygodnych dla literatury tego gatunku błędów.
Błąd pierwszy – akcja toczy się wolno jak w XIX wiecznej angielskiej sadze, co spowodowane jest błędem drugim – czyli przegadaniem. Opowieści o życiu prywatnym detektywów, to modne wątki w literaturze kryminalnej, ale powinny ubarwiać akcję, a nie niepotrzebnie ją rozwlekać. A wątek religijnej hipochondryczki mamusi naprawdę niczemu nie służy, tylko zmusza do szybszego przerzucania kartek.
Po trzecie – brakuje napięcia. Autorka niepotrzebnie dorzuca sceny pisane z punktu widzenia mordercy. Takie zabiegi sprawdzają się, jeśli mają sprawić, byśmy bali się o życie bohaterów. Ale kiedy już po wszystkim, kiedy wiemy, że nie żyją – po co?
Po czwarte – nielogiczności. Uwaga! Dalej będą spojlery, ale inaczej się nie da.
Dlac...