Fragment powieści: Późno już było — blisko dwunasta, a w oknach mieszkania krawca, Łafkiewicza, od tyłu w podwórku, świeciło się jeszcze, i na białych perkalowych firankach widać było cienie ruszających się głów i rąk. W mniejszej izbie sam pan majster szył na gwałt wraz z czeladnikiem na jutrzejsze święto Bożego Ciała garnitur letni dla jakiegoś akademika; w drugiej zaś izbie, która była zarazem kuchnią, służąca prasowała do sztywności wykrochmalony półkoszulek i stojące „fatermerdery" dla pana i białe spódniczki dla panienek, którym matka zakręcała włosy w papiloty, że aż ryczały z bólu, a ciotka, panna jeszcze, trzymana z łaski w domu, kończyła szycie białych sukienek, w których miały wystąpić jutro na procesji.
Dziewczątka wyglądały jak bliźnięta, choć jedna od drugiej była o rok starsza —- a miały takie śliczne twarzyczki, że kiedy szły do szkoły z torbeczkami wyładowanymi tabliczką, kajetami i książkami, to ludzie oglądali się za niemi i mówili: a czyjeż to takie śliczne dzieciaki? Znane były z tej piękności.
Pani sędzina, która mieszkała w tej samej kamienicy od frontu, nieraz posyłała po nie, aby je sprezentować gościom jako rzadkie okazy, a w klasztorze, gdzie chodziły do szkoły, na imieniny Panny Matki w żywych obrazach występowały jako aniołki, z przyprawionymi gęsiemi skrzydłami, w loczkach, wieńcach na głowie i z palmowymi gałązkami w rękach.