Po ogrodzie spacerowało kilkanaście panienek. Wszystkie prawie ubrane były jednakowo w czarne sukienki, białe, sztywne kołnierzyki i takież mankiety. Choć były młode, bardzo młode, bo najstarsza z nich nie skończyła jeszcze osiemnastej wiosny, w ruchach ich panowała powaga, a rozmowy ciche i całe zachowanie się pozbawione były swobody i życia, tak właściwych młodości. Przyczyna tego nienaturalnego usposobienia znajdowała się na końcu głównej alei, w postaci zakonnicy, która w czarnym habicie i białym welonie, otaczającym jej pergaminową twarz i zwiędłe rysy, siedziała na ławce w cieniu kasztana, z brewiarzykiem w ręku, od którego kiedy niekiedy odrywała oczy, aby rzucić je w pogoń za panienkami, rozsypanymi wśród zieloności ogrodu. Spojrzenie tej ochmistrzyni i wysokie mury, którymi otoczony był ogród, trzymały w karbach młodzieńczą żywość pensjonarek. Chodziły po dwie, po trzy najwyżej po ścieżkach wysypanych żółtym piaskiem, jedne rozmawiały, drugie zrywały róże, które właśnie w tym czasie rozkwitały w całej pełni, i robiły z nich wieńce i bukiety na ołtarz, inne pomagały siostrze kołowej była to służąca klasztorna, ale chodziła w habicie i wolno jej było wychodzić za furtkę, za koło, dla załatwiania sprawunków klasztoru, pleć i podlewać w inspektach. - fragment nowelki.