Nazywam się Marcin Bałczewski. No, nie do końca. Znaczy się: tak, Marcin Bałczewski, ale nie tylko. Trzeba to zrozumieć. Nie jest to wcale dziwne, śmieszne czy głupie. Urodziłem się 26 stycznia 1981 roku w łódzkim szpitalu imienia Heleny Wolf. Szpital już nie istnieje. To jest w stu procentach autentyczne stwierdzenie. Można to sprawdzić. Wygooglować. Nie istnieje. To ważne, jednak nie teraz. Teraz ważna jest wyłącznie autentyczność każdego ze stwierdzeń. Urodziłem się, ale nie w całości. Byłem tylko głową. Głową małego, niebieskookiego dziecka.
– Jaka ładna głowa – mawiały pielęgniarki.
– Jaki podobny do tatusia – dodawały, widząc mojego tatę.
– Szkoda, że tylko głowa – wzdychała mama. – No ale trudno, dobrze że chociaż głowa.
(fragment książki)