„My zaś poszukujemy przecież przyjemności.
Zanim uciekłeś stamtąd na drzwiach, były urodziny. Ostatni dzień lipca. Poniedziałek. Temperatura jak w rozgrzewanej duchówce powoli zamieniała cię w rozgotowaną papkę. Gdyby rozlać z litr wódki na podłodze, można by się nawalić poprzez inhalację. To byłby przynajmniej jakiś ruch. Chmury od spodu pochlapane słońcem na czerwienie odpływały tam, dokąd miałeś kwit podróżny. Przyglądałeś im się przez zakratowane okienko. Strasznie tam skwierczały szpaki. Korony drzew stały nieruchomo, bo stało całe powietrze. Kończyłeś dwadzieścia lat. Czułeś się na czterdzieści. Dwadzieścia plus czterdzieści to sześćdziesiąt. Sześćdziesiąt plus ty, twoja żona, która z brzuchem siedziała wtedy pod ziemią i nie miała o tobie pojęcia, a także plus dwoje waszych przyszłych dzieci, których nigdy nie zobaczysz, daje razem sześćdziesiąt cztery. Tyle lat jeszcze świat miał być ciemny. Długo.”
(fragment książki)
Zanim uciekłeś stamtąd na drzwiach, były urodziny. Ostatni dzień lipca. Poniedziałek. Temperatura jak w rozgrzewanej duchówce powoli zamieniała cię w rozgotowaną papkę. Gdyby rozlać z litr wódki na podłodze, można by się nawalić poprzez inhalację. To byłby przynajmniej jakiś ruch. Chmury od spodu pochlapane słońcem na czerwienie odpływały tam, dokąd miałeś kwit podróżny. Przyglądałeś im się przez zakratowane okienko. Strasznie tam skwierczały szpaki. Korony drzew stały nieruchomo, bo stało całe powietrze. Kończyłeś dwadzieścia lat. Czułeś się na czterdzieści. Dwadzieścia plus czterdzieści to sześćdziesiąt. Sześćdziesiąt plus ty, twoja żona, która z brzuchem siedziała wtedy pod ziemią i nie miała o tobie pojęcia, a także plus dwoje waszych przyszłych dzieci, których nigdy nie zobaczysz, daje razem sześćdziesiąt cztery. Tyle lat jeszcze świat miał być ciemny. Długo.”
(fragment książki)