Dostałam propozycję przeczytania tej książki. Spojrzałam na opis i po przeczytaniu słów ,,Madryt, 1957 rok." zgodziłam się. Jak widać niewiele trzeba było by mnie zachęcić. Czułam, że coś mnie ciągnie do tego miasta, do tego czasu.
Czy trzeba wiele by spotkały się dwa światy?
Mamy do czynienia z fikcją historyczną a jednak cała historia jest tak namacalnie prawdziwa.
To historia miłości, ale pierwsze skrzypce gra tu strach, to on ustala reguły gry.
Nie znajdziecie tu ckliwej opowieści, za to wyłoni się Wam mrok zaułków, gdzie życie ludzkie ma swoją cenę, gdzie pieniądze decydują o losach dzieci.
Nawet nie śniłam, że trafię na taką historię. Od pierwszych stron wiedziałam, że to podróż w jakiej chcę brać udział.
Słowa piękne, płynne a potrafiące zadać ból. Przy tym niezwykle plastyczne, niosące bogactwo obrazów i emocji.
Jestem zachwycona dosłownie wszystkim. Nietuzinkowa historia przełożona na papier w sposób jaki do mnie przemówił. Wszystko tak naturalne, niewymuszone, pełne emocji. Poczułam strach tamtych lat, niepewność jutra, smutek, ale i radość, szczęście.
Trudno mi wyrazić słowami bogactwo tej książki, jest w niej coś nienamacalnego, nieuchwytnego, coś co oplotło mnie od pierwszych stron. Ten rodzaj czytelniczej magii, to uczucie gdy jeszcze nie znam tej opowieści a już czuję się w niej jak u siebie.
To książka o miłości, o poszukiwaniu siebie. To również opowieść o rodzinie i sile jaką potrafi...