To, co miało żreć i być objawem buntu wobec epoki konsumpcjonizmu oraz ery homogeniczności, gdzie każdy kupuje meble z IKEI, chodzi pod krawatem oraz pozostaje trybikiem na rozkaz społeczeństwa - stało się szczeniacką zabawą. Okładają się po pysku w imię wyzwolenia - nie ma w tym nic męskiego. Chyba nie jestem mężczyzną, skoro zrezygnowałbym z pomysłu, aby wbijać do piwnicy i klepać się po twarzy z nieznajomymi. Nie byłoby to wyzywające - raczej upustem agresji, dziką formą frustracji przez to, że mam fatalną pracą, kiepską żonę czy grosze w portfelu. Rozumiem, że spotykają się w podziemnym kręgu, aby się oczyścić, ale skoro ktoś uważa, że nie lubi własnej pracy albo brakuje mu mocnych doznań - to zmieniasz pracę albo znajdujesz sobie hobby. Nie rozumiem tego toksycznego środowiska. Chcą poczuć się lepiej - waląc się po głowach. Rozsądne? Satyra na społeczeństwo, ale mało w niej humoru, więcej nieprzetrenowanych traum, jakieś niepozałatwiane sprawy, nieuregulowane rachunki sumienia, i chyba brak prawdziwego buntu wobec skostniałych mechanik społeczeństwa. Śmieszą już te stereotypy, że anarchiści lubią wybuchy, wysadzać wszystko w powietrze, tak, bo to jest wolność, kiedy możesz wszystko zniszczyć i nie przejmować się innymi. Bo tak postępują dojrzali ludzie - jestem zawiedziony, że buntownicy mogą być szczeniakami, którzy za największy przewrót uważają zakładanie klubów, gdzie okładasz pozostałych pięściami.