Po pierwsze. Gdzie ja się chowałam, że się z Bridget Jones w wersji książkowej nie spotkałam?
Po drugie. Film oczywiście widziałam, wiele razy. Ile razy leci w telewizji, nigdy nie przełączam programu, zawsze dzielnie trwam do końca, gdy roznegliżowana Bridget i Mark Darcy całują się na zaśnieżonej ulicy. Bawi mnie niebieska zupa, przebranie za króliczka, świąteczny sweter z jeleniem i zjazd po rurze. I uważam, że to dużo lepszy film na święta niż Kevin.
Po trzecie. Bohaterka - singielka z trzema celami w życiu: bardzo się stara znaleźć faceta, zrobić karierę, zachować wolność. Niestety, najczęściej jej nie wychodzi. I w książce i w filmie bohaterka jest PRAWIE taka sama.
I wreszcie po czwarte. „Prawie” robi wielką różnicę. Książkę przeczytałam raz, jest poprawna, ale więcej mnie do niej nie ciągnie. Film widziałam wielokrotnie i mogę obejrzeć jeszcze po wielokroć. Dla filmu 1: 0.