„Dworek w Miłosnej” to lektura na tu i teraz. Na słotę, na ponure dni, na beznadziejność otaczającej nas rzeczywistości. Słodka? Tak! Trochę naiwna? Tak! A przy tym taka cieplutka, jak kocyk, którym się okrywamy w chłodne, jesienno-zimowe dni. Agnieszka Olejnik potrafi ubrać w ładne słowa to, co boli, daje nadzieję na to, że los trzyma dla nas coś w zanadrzu i podaruje nam tę niespodziankę wtedy, kiedy się tego najmniej spodziewamy.
Bogna Rytter niedługo będzie obchodzić swoje osiemdziesiąte urodziny. Ma przeczucie, że mogą to być jedne z jej ostatnich urodzin. Postanawia więc je uczuć, choć nigdy wcześniej tego nie robiła. Zaprasza do swojego dworku swoich jedynych krewnych z rodzinami. Dwie kuzynki Ada i Monika gościły w dworku, kiedy były małymi dziewczynkami. Od tej pory nie miały z ciotką kontaktu, ze sobą nawzajem zresztą również. Zaproszenie wywołuje konsternację, jest zupełnie niespodziewane. Obie postanawiają je przyjąć. To nie koniec niespodzianek. Bogna oświadcza, że cały majątek, po jej śmierci, przejdzie właśnie na nie. Pod jednym wszakże warunkiem. Obie muszą zamieszkać w dworku i zapewnić dożywotnią opiekę Panu Antoniemu, najstarszemu przyjacielowi i wiernemu pracownikowi Bogny.
Ada jest samotną matką, Monika ma pełną rodzinę: męża, córkę i syna. Obu rodzinom jednakże brakuje czegoś do pełni szczęścia. Czy odnajdą to w dworku w Miłosnej? Czy to przepiękne miejsce, skrywające wiele rodzinnych tajemnic, przywróci równowagę w obu rodzinach?
Zerkając na swoją listę lektur, zauważyłam, że przeczytałam tę książkę w zeszłym roku i oceniłam ją bardzo nisko. W ogóle nie pamiętałam, że ją czytałam. Ponownie dochodzę do wniosku, że odbiór lektury zależy od naszego nastroju, od tego, czego w danym momencie nam potrzeba. Ja zdecydowanie potrzebowałam tej słodyczy i ciepła w tym właśnie momencie. Powiem więcej, jest mi go wciąż mało, sięgam więc od razu po część drugą.