Nazajutrz około dziesiątej rano obudziłem się w palarni z bólem głowy i szumem w uszach. ‒ Ano, zwykłe skutki nadużycia opium ‒ mruknąłem, kiedy wzrok mój padł na rozrzucone fajki. Z wolna zacząłem sobie przypominać wypadki wczorajszego dnia. Ktoś tu był w Hedgeville,
ktoś przyjechał do mnie z jakimś interesem, a ja niestety nie mogłem z nim pomówić, ponieważ „byłem nieobecny”, czyli siedziałem za szafą. Aha! Jasper Hendry. Cecily zeszła doń na parter i nie powracała długo, aż zniecierpliwiona Mrs. Langdon poszła jej przypomnieć swoją obecność. O czym ona z nim tak dyskutowała? Tracić czas na domysły było nonsensem. Najlepiej zapytać ją o to bez ogródek. ‒ Powiem, że, wracając z konnej przejażdżki, widziałem go z daleka, lecz auto pędziło tak szybko, iż nie zdołałem mu przeciąć drogi ‒ myślałem, a skomponowawszy na poczekaniu to kłamstwo, dźwignąłem się ze sterty rozrzuconych poduszek i poszedłem na parter. Drzwi naszej sypialni zastałem jednak zamknięte.