Bóg, katolicyzm, kościół, ksiądz, zabobony, ciemnota, gorliwa wiara, fałszywa pobożność, pozory, dewocje. Oto cała treść. Ciężki kaliber wzięła autorka na celownik. Według mnie wyszło tak: porcyjka „Kultu”, miarka „Starej Słaboniowej…”, odrobina „Dygotu”, czyli mieszanka książek, które mnie urzekły.
To wszystko doprawione dwiema spowiedziami.
Po pierwsze przed księdzem - spowiada się bezimienna narratorka, dziewczyna, której dany był dar uzdrawiania. Poprzez modlitwę i konszachty z Bogiem potrafiła wiele załatwić i sobie, i innym grzesznikom. Spotkała ją za to wdzięczność, a może nie?
Druga spowiedź to wyznania ludzi przed uzdrowicielką. Bo oczekując pomocy trzeba najpierw wyartykułować w czym tkwi problem, czyli najczęściej jakiś tam grzech. Więc ona słuchała, a oni wyznawali. Z tych spowiedzi rysuje się obraz wiejskiej społeczności. Jaki obraz - tego nie zdradzę, bo na tym właśnie opiera się fabuła. Ta opowieść o ludziach jest tak realna, że przy wielu epizodycznych opowiastkach wydawało mi się, że to ja piszę ten scenariusz. Obserwowałam takie historie i zachowania podczas wakacyjnych pobytów u wujostwa na kurpiowskiej wsi. Tylko ja je znałam po prostu, a tu opisane są piękną prozą, językiem lirycznym i nieoczekiwanie czarownym. Ma to oczywiście swoją cenę. Książki nie da się szybko przeczytać, trzeba się skupić, podejść do niej z szacunkiem, być uważnym, a wtedy ona odpłaci przyjemnością czytania. Ja ją oczywiście czerpałam, ale dopiero od połowy, gdy prz...