Jest rok 1071. Gilbert du Rospez nakazem Wilhelma Zdobywcy ma poślubić Sigrun Haxby.
Gilbert nie pali się do żeniaczki, Sigrun ma w odwłoku, wysyła więc Guilherma FitzLanniona, by jako on sprowadził mu pannę w domowe pielesze. To samo wykoncypowała sobie Aelfhild ze swoją panią.
I choć serce krwawi a przebierańcy cierpią katusze - Guilherm wiezie Gilbertowi jego narzeczoną, która nadobna na ciele, w obyciu jest zwykłą strzygą.
Jest miłośnie, ckliwie, ciekawie i całkiem z sensem. Od strony technicznej - jest współcześnie i odlotowo (panna poleciała do przodu, albo do tyłu, albo ostro poleciała z wypowiedzią). Jest rok 1071 przypominam. Szlachetnie urodzone panny nie latają, nie miewają chłopaka, nie zwala się winy na kogoś, panowie nie urządzają pokazówek. Hobbes, tłumacz i redaktor nie udają, że choćby silą się imitować średniowieczną manierę. Opracowanie redakcyjne "Damy jego serca" również trzyma poziom (m.in. omal nie został zgwałcona, obstawiał wygrana myszy, a je mówiłam panu) i w obfitości kiksów oraz niedoróbek nic się w tym względzie nie zmieniło. Ja również nie popiszę się oryginalnością:
"Dama jego serca" jako romans jest frapująca i całkiem atrakcyjna, lecz redakcja HRH HCP dokłada starań, by całe to dobre wrażenie zepsuć.