W małżeństwie Dicka i Nicole widzimy, jak reprezentowane jest amerykańskie społeczeństwo i jak poszczególne istoty z pozoru nie mające żadnych wad w miarę rozwoju historii je ujawniają. Sama Nicole to złożona i ciekawa postać, która czasami jest zależna od Dicka, innym razem zachowuje się tak, jak oczekują tego inni, a innym razem ucieka w siebie, nie pozwalając nikomu, nawet swoim dzieciom, wejść do jej małej prywatnej przestrzeni. Dick natomiast na początku sprawia wrażenie pewnego siebie, szczęśliwego, lubi otaczać się ludźmi i być przez nich chwalony, jednak w miarę rozwoju książki zauważamy jego uzależnienie od Nicole i to, jak stopniowo traci tę rolę, uwidacznia jego słabości.
Była to więc lektura, która nie tylko traktuje o ludziach z problemami psychicznymi, alkoholizmem i depresją, ale także o idealizmie i powierzchowności lat dwudziestych poprzedniego stulecia; o pęknięciach, jakie kryje w sobie człowiek w stanie dekadencji i zależności wynikającej z dzielenia się światem z innymi. Ale książka pozostawiła mnie z poczuciem, że nie do końca to zrozumiałam, że coś przeinaczyłam. Czy rzeczywiście autor chciał, żebym właśnie tak zinterpretowała jego powieść? Mam pewne wątpliwości. Tekst jest dość enigmatyczny miejscami i trudny do śledzenia tego wszystkiego, co się dzieje.