Czy łatwo jest przebaczyć samemu sobie? Jak bardzo potrafimy karać się za błędy i to całymi latami?
Emilia i Bruno to dwójka ludzi, których los mocno naznaczył. Jedno nie miało wpływu na wydarzenia, jednak drugie, samo dokonało tego co je prześladuje. Co może wyjść ze spotkania dwóch serc pełnych mroku, które uciekły do zapomnianej i opuszczonej Sassai?
W tej małej osadzie w górach toczy się ogromna walka z własnymi ograniczeniami i samotnością.
Kiedy w sercu rodzi się potrzeba budowania przyszłości, ale wszystko trzyma w otchłani przeszłości, trudno zrobić choć mały krok do przodu.
Strach trzyma w swoich ramionach i nie pozwala się ruszyć.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tej historii. Porwała mnie fala wzruszeń obijająca się o skały rozpaczy.
Poczułam lęk bohaterów przed odrzuceniem, brakiem bliskości... Zrozumiałam jak ważne jest wybaczyć samemu sobie i dać sobie szansę na jutro. Życie nie może być ciągłą ucieczką, a strach nie powinien decydować o naszych wyborach. Jednak czy mamy siłę się jemu przeciwstawić?
Początek opowieści był dla mnie trudny. Mamy tu dwuosobową narrację, która potrafi się niespodziewanie zmieniać. Potrzebowałam chwili by wejść w ten rytm, jednak gdy go poczułam to nie byłam w stanie odłożyć tej książki. Miałam świadomość jak wszystko zmierza w kierunku przepaści i karmiłam się nadzieją, że gdzieś tam zabłyśnie światełko, które poprowadzi bohaterów ku przyszłości, takiej w której wreszcie będzie można się ogrzać.
Czy tak było? Nie zdradzę, mogę tylko powiedzieć, że ta podróż literacka zostanie w mojej głowie na długo.
Autorka stworzyła świat pełen pytań i niepewności, wręcz zmusiła mnie do refleksji czy nie jest tak, że najtrudniej wybacza się samemu sobie.
Sięgnijcie po tą książkę, to wyjątkowa pozycja i no ten #wartojakpieron