Wybory Szymona Szwarca w zakresie optyki i języka są zdumiewające, imponujące, każdy jakby programowo zły i każdy przy tym niezbędny i stylistycznie doskonały. Jego wiersze cechuje przytomność spojrzenia psa, który nauczony myśleć „po ludzku”, pieczołowicie, wręcz mozolnie, słowo po słowie, zdanie po zdaniu, rekonstruuje język wedle naiwnie pojmowanych reguł ludzkiej semantyki. Stąd wiersz szwarcowy może się z pozoru wydawać – mówiąc kolokwialnie – goły, ogołocony z tego, co zbyt pochopnie nazywamy „sensem” wynikającym wprost z mowy. W języku zawsze coś „nie gra”, w życiu, które wiecznie rozpamiętujemy zresztą też, i z tego Szymon buduje relacje wynikania, które nierzadko opierając się logice, odwołują się wprost do instynktu, poddając pod poważną wątpliwość nasze plebejskie czytelnicze przyzwyczajenia niejako przy okazji, mimochodem. Ale zawsze czule i ujmująco, z temperamentem, ale nigdy brutalnie. Pies, jak sądzę, jest w posługiwaniu się instynktem doskonały. Przychodzi mu to naturalnie, nie musi rozpatrywać każdej „życiowej sytuacji” w rozmaitych kategoriach, pod różnymi kątami – wystarczy mu ten jeden właściwy kąt pod jakim widzi swój nos. Sprawa jest prosta. Wiersze Szymona, mimo, że dociekliwe, są w swej istocie równie proste. Rozkładają materię na czynniki pierwsze, a następnie składają ją na powrót w całość, która, chociaż lekko skrzywiona, wydaje się całością właściwszą, bardziej złożoną, bardziej akuratną od tej, do której przyzwyczaiła nas składnia i semantyka. I jest w tym lekkość, naturalność. Przytomność.
Rafał Skonieczny
Rafał Skonieczny