Ach, żeby literaci od ,,pieprznej'' erotyki pisali poskręcane opisy gorące parą, pod dziewiczym łonem, w aksamitnych odcieniach, o barwie Fridy Kahlo, jakie uwzględnił Grabiński w ,,Cieniu Bafometa'' ich poziom drastycznie by podniósł wykwity twórcze i przy okazji nie ośmieszali seksualnej energii czy zawstydzali czytelników swoją impotencją. Groza z dawnego podwórza, kiedy lustra budziły lęk, religia mieszała się ze świętokradztwem, a imię szatana drżało niepokojem, a nie jak obecnie - natykasz się na wyznawców rogatego diabła, którzy podpisują z nim kontrakt na własną zgubę. Gdzie komedia dynamizuje dramat, paranormalne anomalie igrają z realistycznym odwzorowaniem klasztorów, gdzie na sprawę kryminalną waży się zagubiona kamizelka. Klimat tej opowieści miażdży neurony - drobiazgowe, podcięte wysublimowanym językiem ozdoby karmią duszę lawinowymi obuchami krwi płynącej w ciele. Silnie podnosi tętno oraz wzrasta w natężonej od mistycyzmu, poziomie zdarzeń. Liliowe, zapachowe zdania decydują o podskórnym przerażeniu, bo rzekomy Cień Bafometa kryje się w zakamarkach sypialni, gdzieś w ulocie korytarza, zjawiając się nieproszenie jako psotnik i kuglarz. Irracjonalizm wpisany w ziemskie żywota, gdzie fanatyzm religijny działa pobudzająco na podstępy czerwonego pana, który kusi ponętnym ciałem, dewocjonaliami, kobiecym pięknem z koronkowymi ustami, nagą, odsłoniętą piersią, która czeka na ukąszenie.
Mimo, że autor chwilami przesadza z konstrukcją wielopoziomowych zd...