Ta książka zmieniła moje spojrzenie na niektóre sprawy. Jest to najlepsza książka ubiegłoroczna w kategorii literatura faktu, którą niestety dopiero teraz przeczytałam .
Podeszłam dość ostrożnie, siedem historii zwykłych ludzi, które się nawzajem przeplatają. Bałam się poplątania, ale nic takiego nie nastąpiło. Natomiast trudno było się od niej oderwać. W siedmiu krajach: Ugandzie, USA, Kolumbii, Indiach, Finlandii, Zimbabue i Japonii rodzą się dzieci i możemy śledzić ich losy, aż do dorosłości. Niby ten sam świat, ale każde z nich żyje w swoim świecie, narzuconym im przez społeczeństwo w którym żyją i wpływającym na ich życiową drogę. Jednak marzenia są bardzo podobne. Każde z nich pragnie być szczęśliwym, chociaż to szczęście czasami inaczej pojmują. Nie skupia się tylko wyłącznie na pojedynczych losach, ale od problemów jednostkowych przechodzi do problemów globalnych, przyczyn nędzy, wyzysku przez korporacje i banki, zanieczyszczeniu środowiska i pozycji kobiet nie tylko w tych najbiedniejszych społecznościach. Autor nie interpretuje, nie pokazuje rozwiązań, pragnie abyśmy sami wyciągnęli wnioski i zastanowili się nad przeczytanym tekstem. Kiedyś moja Córka i jej Przyjaciółka Amerykanka z korzeniami meksykańskimi( obie mieszkają w Austrii) zastanawiały się nad rolą rodziny we współczesnych społeczeństwach i doszły do tych samych wniosków, co ja po przeczytaniu książki, im bogatsze społeczeństwo tym słabsze więzi rodzinne. Smutne to jest. Tych refleksji...