Anty-reportaż o cesarzu z Etiopii. Skoro Orwell w ,,Roku 1984 r.'' zaznaczył, że ludzie rządzą, bo pragną władzy - no to w ,,Cesarzu'' mamy osobnika, który nie potrafi żyć bez kontroli społeczeństwa. Osobiście wolę, kiedy wyciągam samoistne wnioski - z dala od nomenklatury czy sfiksowanej rzeczywistości niepopartej niczyimi dowodami. Bardziej przestroga przed koroną monarszy i obdarowania zaufaniem królewskiego dworu niż lektura o czasach i miejscu, na tyle egzotycznego, co dla wielu niezrozumiałego czy nadto tubylczego. Etiopia sama sobie winna, że oddała panowanie w ręce jednego człowieka - który sam ustanawia, kto zawiśnie, kto się czemuś przysłuży, gdzie bieda zajrzy w oczu, a komu stół będzie zalegać od przyjemności.
Poza tym nie znoszę, kiedy do polityki wewnętrznej wtrynia się rząd z zewnątrz. Zawsze robi się burdel - wystarczy przytoczyć wkroczenie USA do Iraku. I tutaj dochodzi do podobnych absurdów - idzie pomoc, ale dostawa wędruje do spichlerzu monarchii. Przecina tym samym dopływ, do tego, co miało być dla ludu, a nie jako kaprys uzurpatora i teraz będzie sobie decydował, ile odda głodującym. Klasyczny przykład, że polityka zewnętrzna to absurd większy od osób uważających, że demokracja nas uratuje. I tak samo naiwnie jest wierzyć, że jak rządzi jeden-cudotwórca, który sobie wyrobił opinię godnego poparcia jako człowiek-autorytet - nie znaczy, że będzie, jak w królewskiej baśni. Bo nigdy nie wiesz, czy władza nie stanie się władzą dla władzy. Bo wł...