Dopiero co pisałam, że biorę wszystko co napisze Mia i nie wierzę, że mogłaby napisać cokolwiek słabszego, gorszego, cokolwiek co mi nie podejdzie.
I to nie jest tak, że Bez złudzeń mi się całkiem nie podobało, było tragicznie i żałuję czasu spędzonego. No nie, ale z butów wyrwana nie zostałam, a tego od autorki oczekuję po tym co dotąd mi serwowała.
Największy zarzut jaki mam do tej powieści to fakt, że nie wierzę w tę historię. No po prostu nie.
Okej, Ellie będąca striptizerką ma prawo do miłości i szczęścia, Gabriel może po traumach z dzieciństwa w taki a nie inny sposób radzić sobie z wspomnieniami. Oni nawet razem mają szansę dać sobie szczęście, ale autorka ubrała to w takie wydarzenia i uczucia, że ja w to zwyczajnie nie wierzę.
Gabriel jest aż za idealny, taki dzielny, taki prawy, odważny, męski, opiekuńczy, no bez wad. Taka Marysue w spodniach. A Eloise jako dziecko - pewien element, czytający będą wiedzieć o czym mówię, to co zrobiła jako trzynastolatka w poszukiwaniu miłości. No BŁAGAM! Po całym wydarzeniu taka reakcja?
Ale już dalsze jej życie z tym bagażem ma sens. Jej zachowanie po napaści i pobyt w domu Gabriela, okej, jej wierzę. Gabe'owi mniej. Bo on jest zbyt łatwowierny, po tym co go spotkało powinien być mimo wszystko ostrożniejszy.
No i finał. Nie mówię o tym romansowym, bo u Mii to dość standardowe i to jest powód dla którego uwielbiam jej książki, ale zakończenie 'kryminalne'.
Serio? To było tak wydumane, wyciągnięte nie wiem skąd. Gabriel i jego olśnienie i bohaterski czyn. Znów! Naciągane dla mnie i tyle ;)
Marudzę. Pisanie opinii z zapchanymi zatokami może być skazane na porażkę, wybaczcie więc chaos ;)
I pewnie też przez to jestem taka wymagająca :P