Druga część z cyklu daje jasno do zrozumienia, że zagorzała pasja młodych mangaków będzie niczym taran brnął do osiągnięcia, jak najszybszego sukcesu. Przez co młodzieńcze pragnienia zaczną przybierać karykaturalną strukturę. Przede wszystkim autor nie potrafi konstruować kobiecych konstruktów - żeńskie postacie będą stanowić co najwyżej tło, a romanse, jak w pierwszym tomie, wciąż dalekie od prawdy. Obawiam się, że autor będzie próbował skupiać się na warsztacie, jak dążyć do tego, by stworzyć interesującą mangę dla dużego wydawnictwa, Oczywiście - pióro ma wielką moc i można tworzyć niezliczone ilości skryptu dla wymagających, i nieco mniej czytelników. Praca od kuchni zaprezentowana w najmniejszych detalach, tylko dlaczego marzenia są sprowadzone do amerykańskiego snu? Jakby w Japonii powstawały jedynie magazyny dla chłopców i dziewcząt, a przecież jest dużo dorosłych czytelników, którzy spokojnie mogliby sobie darować całą tą otoczkę, kto jest bardziej na czasie. Rozumiem, że zostanie wielkim mangaką w metropolii japońskiej to wyzwanie Orfeusza, ale za bardzo próbujemy iść z duchem trendu, zamiast robić to, czego pragniemy.