Też bym tak chciała.
Co czwartek w godzinach pracy, w eleganckiej knajpie, z mężczyzną, którego szanuję, wysączać butelkę chablis. I rozmawiać, dyskutować, spierać się na najciekawszy temat pod słońcem: gadać o miłości do literatury. Odczuwać taką miłość do pracy jak ta racząca się winem para. Znaleźć bratnią duszę w osobie pracodawcy, uczyć od niego, wyrabiać sobie literacki smak, w ramach relacji mistrz - uczennica. Nawet gdyby on był staruchem, a ja młodą, nieopierzoną dziewczyną. I chciałabym się od niego nauczyć jak być dobrym redaktorem w wydawnictwie i jeszcze odpowiedzialną za wysokokulturową serię książek „Andromeda”.
A czego unikałabym jak ognia?
Bycia zależną od starszego mężczyzny. Podejrzeń o interesowność i kupczenie własnym ciałem i duszą. Samotności, zazdrości, niespełnionej miłości.
„Andromeda”. Książka o przemijaniu i o zakazanej przyjaźni, która wszystkim wokół wydaje się niestosowna. Ale przede wszystkim o książkach, wydawnictwie, redaktorach i kondycji dzisiejszej literatury. Gdy rezygnuje się z ambitnych planów wydawniczych na rzecz lepiej sprzedającej się literatury bardzo, bardzo popularnej, ale marnej. Tej, którą lansuje się we współczesnych wydawnictwach licząc na finansowy sukces.
Dla mnie najlepsza książka autorki.