Jaume Cabre... Co książka to worek nagród. Ciekawe czy Nobla się kiedyś dorobi ten kataloński erudyta, ale ad rem! Jak już jesteśmy w religijnych klimatach łacina jak najbardziej wskazana.
Fexies (te katalońskie nazwy wpędzą mnie do grobu), niewielkie miasteczko - trzydzieści tysięcy dusz, kawałek od Barcelony, siedziba diecezji i fabryki tekstyliów i jeszcze klasztor Franciszkanów jest i jeden dobry burdel. Biskupstwem zarządzać biskup Maurycy przebiegły, ambitny, marzący by przywdziać kardynalską purpurę, raczej prędzej niż później. Ambitne plany na szybki awans może pokrzyżować braciszek Junoy, a raczej jego niesubordynacja. Brat Junoy bowiem wysłany w roli spowiednika do żeńskiego klasztoru, na totalne pustkowie, nie jest skory do umartwiania ciała i duszy postem i pokutą jak jest tam przyjęte, brat Jounoy kocha życie, ale przede wszystkim kocha muzykę, która w La Rapita, bo tak się rzeczony klasztor nazywa jest rygorystycznie zakazana. Na eskalację konfliktu między spowiednikiem a zarządzającą zgromadzeniem surową i zasadniczą siostrą Doroteą nie trzeba długo czekać, a finał okazuje się tragiczny.
Lubię książki, które wymagają od czytelnika skupienia i uwagi, jednocześnie pozostając lekkie i kunsztownie napisane. Pod tym względem "Agonia dźwięków to prawdziwa perełka. Powieść jest w zasadzie traktatem religijnym, który stara się odpowiedzieć na pytanie co tak naprawdę jest miłe Bogu? Czy umartwianie się, bezsensowna pokuta, skostniałe rytuały, hierarchiczność czy może tworzeniem rzeczy pięknych na Jego chwałę i wreszcie czy tak naprawdę to kościół nie stoi na przeszkodzie wierzącym w drodze do poznania Boga.
"Agonia dźwięków" to moje pierwsze spotkanie z tym pisarzem, jak widać po ocenie spotkanie udane. Nasza znajomość na pewno będzie kontynuowana.