Od kilkunastu dni próbuję rozwiązać tajemnicę rekomendacji okładkowej, której... nigdzie poza okładką nie ma.
Wydawnictwo MUZA SA w postach i reklamach chwali się: ---- „Wciągający, zaskakujący, mocny! Na taki polski thriller czekali czytelnicy” – pisze o książce Ewy Przydrygi Newsweek Polska. ----
Pytanie brzmi: gdzie Newsweek Polska tak pisze? Nie w druku, nie na online - ani nie znalazłem tekstu o książce pani Przydrygi w numerach drukowanych w maju, ani na newsweek.pl, gdzie wyszukanie tego nazwiska nie daje wyników.
Pytanie drugie: kto napisał tę rekomendację? Ani na okładce, ani w kreacjach reklamowych książki nie pada nazwisko rekomendującego dziennikarza/dziennikarki. Standard natomiast wygląda tak: - gdy cytujemy rekomendację napisaną na zamówienie, nazwiskiem firmuję ją konkretna osoba - sam tytuł publikacji, bez nazwiska, także się pojawia się na okładkach czy plakatach, ale w przypadku cytowania już opublikowanego tekstu
Co ciekawe, w kreacjach reklamowych książki pani Przydrygi, w przypadku innych rekomendacji, obok tytułów prasowych pojawiają się nazwiska rekomendujących (chyba, że medium jest "jednoosobowe", jak Lady Margot). Wyjątkiem "Newsweek Polska".
W tym miejscu trzeba więc wspomnieć o tym, że wydawnictwo Muza(Akurat) miało już w zwyczaju np. wykupować artykuł sponsorowany na newsweek.pl, by następnie ten artykuł (a więc siebie, nie żadnego dziennikarza) cytować w reklamach jako spływające na tytuł pochwały od prasy.
Ewentualnie wrzucenie "takiej" rekomendacji na okładkę książki byłoby jednak innym poziomem "pogrywania sobie" z czytelnikami i czytelniczkami. Oraz prasą.
Wciąż czekam więc na rozwiązanie zagadki, gdzie konkretnie "Newsweek Polska" "pisze" te peany na cześć powieści Ewy Przydrygi.
Finał: Sprawa Wydawnictwo MUZA SA, Newsweek Polska i Ewa Przydryga - strona autorska znalazła swój - żenujący - finał.
Tak jak podejrzewałem, rekomendacja na okładce książki "Bliżej, niż myślisz", podpisana jako "Newsweek Polska", to cytat nie z redakcji, ale z artykułu sponsorowanego, zamieszczonego na newsweek.pl (link w komentarzu).
Wydawnictwo Muza cytuje więc na okładce książki własne treści reklamowe, robiąc to tak, by wyglądało, że ich autorkę chwali jeden z największych tygodników w kraju.
Co więcej, wpadkę próbuje się nieudolnie przykrywać - zanim dziś ok. godz. 10:00 zamieściłem swój wpis o książce pani Przydrygi, sprawdziłem stronę newsweek.pl, wyszukując jej nazwisko w tamtejszej przeglądarce. Brak wyników. Stronę newsweek.pl sprawdzałem tak zresztą regularnie od kilku tygodni, gdy pierwszy raz trafiłem na tę podejrzaną okładkową rekomendację. Brak wyników. W miniony weekend - wiedząc o zbliżającej się premierze książki - również kilka razy sprawdzałem witrynę tygodnika. Brak wyników.
Tymczasem chwilę po publikacji mojego postu na tym profilu, treść sponsorowana na stronie "się znajduje", i to z datą publikacji: 14.05.2010, godz 15:51. Chyba ktoś w Muzie i/lub newsweek.pl nie wie, że mamy świadomość opcji wrzucania treści do sieci z datami wstecznymi...
Szkoda mi w tej sprawie pani Przydrygi, bo jej reputacja jako autorki cierpi na działaniach wydawcy. Żal, że "Newsweek" pozwala na takie zagrywki, de facto dyskredytujące redakcję kulturalną - bo jaką wartość mają oceny redakcji, gdy ładny cytat na okładkę najwyraźniej można sobie po prostu kupić?
Nie szkoda mi wydawnictwa Muza, którego bezczelność w tej sytuacji mnie poraża. Czym takie chwyty różnią się od kupienia w piśmie reklamy, a potem cytowania własnych z tej reklamy haseł i podpisywania "Polityka", "Gazeta Wyborcza" czy "Książki"? Jak można tak źle myśleć o własnej autorce, że nie daje jej się szansy na zdobycie rzetelnych pozytywnych recenzji, tylko "pomaga" jej wprowadzaniem czytelników w błąd?
I ostatnie słowo: ponieważ wiemy już, że przedstawiciele wydawnictwa Muza śledzą ten profil, tutaj oświadczę: nie mam zamiaru recenzować żadnych książek wydawnictwa Muza ani jego imprintów. Proszę więc darować sobie kontakt ze mną.
Z góry przepraszam autorów i autorki, którzy na tym ucierpią (ale, umówmy się, nie bardzo - żaden ze mnie Nogaś). Nie pozwolę jednak używać mojego nazwiska komuś, kto - w mojej opinii, na podstawie opisywanych tu wydarzeń - tak gardzi prasą.
Mnie to już nic nie dziwi. Kilka lat w blogowym świecie pokazało jak bardzo naciągany jest system rekomendacji i patronatów. Wydawcy zrobią wszystko, żeby sprzedać towar.
Johnson, walczysz z wiatrakami😉. Ale bardzo chętnie będę Twoim Sancho Pansą! Nachalna promocja miernych dziełek, to niestety norma. Tego nie zmienimy, ale możemy przynajmniej wbijać szpile.
Ja mam z Muzą kosę. Wydali nową serię z Marquezem, która jest tak źle zrobiona, że się książki rozsypują w trakcie czytania. A jeśli chodzi o polecajki, artykuły, recenzje w super duper czasopismach - już od dawna im nie wierzę. Mają dla mnie zupełnie zerową wartość. Bo takie zagrywki, jak opisuje Kulturalny Człowiek, to norma. Wszyscy tak robią. Słyszałam nawet, że gdzieś tam kiedyś ktoś wykorzystał nazwisko jakiegoś zagranicznego pisarza bez jego wiedzy, bo niby jakim cudem się o tym dowie, nie? Ale potem podobno został o tę polecajkę zapytany na jakimś spotkaniu autorskim i zrobił wielkie oczy.
Sprawę skomentował także Wojtek Chmielarz: "Razem z Kulturalny Człowiek od pewnego czasu zastanawiamy się, nad zagadką, kto napisał pani Ewie Przydrydze tę rekomendację? Bo widzicie Państwo, problem polega na tym, że w wyszukiwarce internetowej na stronie Newsweeka nie znalazłem ani jednego tekstu poświęconego pani Przydrydze. Skąd się wziął więc ten cytat? Dlaczego jest podpisany tylko tytułem prasowym, a nie nazwiskiem recenzenta? Skoro recenzja się jeszcze nie ukazała, to skąd do niej dostęp ma wydawnictwo? I to na tyle wcześnie, żeby wrzucić ją na okładkę? Dziwi mnie to, bo i parę razy prosiłem kogoś o rekomendację, i kilka też napisałem.Teoretycznie więc powinienem wiedzieć, jak to działa i jak to się załatwia. Ale tutaj? Zagadka.
Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie mam nic przeciwko pani Przydrydze. Nie znam jej, nie czytałem jej książki. Mam nadzieję, że napisała coś fajnego, oryginalnego i świeżego. Jeśli tak, to sam chętnie przeczytam.
Od razu też powiem, że mam nadzieję, że się mylę. Że na stronie Newsweeka lub na papierze pojawi się recenzja z tym cytatem. Wtedy obiecuję, od razu ją tutaj zalinkuję. Ale póki co, mam wrażenie, że ktoś mnie tutaj robi w konia."
Nie zdziwię się, gdy w końcu pojawi się recenzja w Newsweeku, ale Muza pewnie za nią zapłaci krocie. Ja w każdym bądź razie na miejscu Newsweeka na pewno bym tę sytuację wykorzystała hehe :#
Mnie tam śmieszy, siermiężność tych "akcji promocyjnych". Po tym co działo się na LC - te wszystkie sztuczne konta tworzone do lizania się po ptaszkach i tym podobne, już chyba nic mnie nie zdziwi, parafrazując powiedzonko: oszukiwać też trzeba umieć.
No właśnie... Zastanawiałam się ostatnio, jak to jest, że byle jakie, wręcz pokraczne recenzje niektórych użytkowników mają tu, na kanapie dosłownie po kilka plusów - a tam (na LC) ta sama recenzja dostaje czasem po sto i więcej. Różnica w ilości użytkowników jednego i drugiego portalu to chyba nie jedyne wytłumaczenie.
Na LC z tymi plusami to jest chyba tak, że ja dam plusa Tobie, Ty dasz plusa mi. I tak oni się tam plusują wzajemnie. Jak tam byłam swego czasu, to pamiętam takie hasło jak "kolekcjoner znajomych".
O to, to! Na LC tylko i wyłącznie zasada wzajemności była w cenie, stąd świetne recenzje "mniej towarzyskich" znajomych miał po kilkanaście plusów, a gwiazdeczki, które hurtowo rozsyłały zaproszenia lekko osiągały ich 150. Nie jestem hipokrytą - brałem w tym udział dopóki mi nie zbrzydło i przestałem widzieć w tym sens. edit: jakiś czas temu założyłem znowu konto na LC pod innym nickiem i wrzuciłem kilka tekstów, w tym poprzednio najwyżej oceniane i zebrałem dosłownie kilka plusów (co dziwne, były to plusy zawsze od tych samych osób)
Na LC czytałam nieliczne recenzje, chociaż plusowałam wszystkich znajomych. Tu czytam wszystkie, nawet te co wiem że nie z mojej bajki i nigdy po książkę nie sięgnę. Oceniam recenzje książek nieznanych i tych już przeczytanych. Cieszy mnie też jak moja opinia komuś się przyda.
E tam, kiedyś na LC nie było tak źle. Faktycznie było tak, że ludzie wspierali się plusami, no dobra nadal to robią, ale jakieś 15 lat temu, kiedy spora część opinii pochodziła od blogerów, którzy w sumie się znali, to plusik był jak poklepanie po pleckach. Co ciekawe na LC mniej plusikowałam, bo uważałam, że plusik oznacza podzielanie opinii i dopiero tutaj wytłumaczono mi - jak ruskiej krowie w rowie - że to raczej docenienie słowa, a niekoniecznie zgoda z nim :-)
Też czytałem i plusowałem wszystkie opinie znajomych na LC, często na zasadzie wzajemności, jednak wraz ze wzrostem liczby znajomych zajmowało mi to coraz więcej czasu i niekiedy chwile, które chciałem spędzić z książką poświęcałem na czytanie cudzych przemyśleń, czyli czytanie o książkach zajmowało mi więcej czasu, niż samo czytanie książek, to było jak nałóg napędzany przez "tamten portal". Po pewnym czasie stało się to strasznie męczące i teraz inaczej podchodzę do aktywności na portalach książkowych.
Ja kiedyś przeczytałam wypowiedź Stephena Kinga, że gdyby miał czytać wszystkie książki, które mu wysyłają, do polecenia, to nie dość, że zabrakłoby mu czasu na pisanie, to jeszcze na spanie ;) dlatego często zdarza się, że znana osoba po prostu poprzegląda tylko, przewertuje książkę i na tej podstawie pisze krótką rekomendację na okładkę. Więc jakoś tak nigdy tymi tekstami się nie sugeruję. Ale akcja, o której tu się wspomina, to faktycznie paskudna sprawa. Trochę szkoda autorki, że ją w taki bajzel wpakowali.
Właśnie dlatego wszelakie blurby powinniśmy odłożyć do lamusa, bo wartości nie mają żadnej, zaśmiecają okładkę i bardzo łatwo - jak pokazuje ta sprawa - można w nich zwyczajnie kłamać. Chociaż dla mnie największym hitem to niedawno wydana "Ostatnia godzina" pań YouTuberek, której wszystkie polecajki zostały napisane przez ich przyjaciół. xD No kaman, trochę przyzwoitości by się przydało na tym rynku wydawniczym, a nie najpierw afera z Wydawnictwem MAG, później WasPos, a teraz to.
W punkt. Blurby zaśmiecają okładki, szczególnie, że coraz częściej są umieszczane na froncie, nawet w tych drogich wydaniach w twardej oprawie i walą po oczach jak reklamy skupów europalet przy drodze z Gdańska do Straszyna.
Od jakiegoś czasu patrzę na to w ten sposób, że im więcej tego typu zagrywek, tym gorsza książką, która sama nie jest się w stanie obronić, więc ją trzeba trochę polukrować.
Tym bardziej, że jakiś czas potem, jakaś dziewczyna na instagramie, czy coś skrytykowała tą "Ostatnią godzinę" to się fala hejtów na nią polała. Ale czytałam o tej książce "świetną" opinię. Coś w stylu (nie przytoczę dokładnie słów, ale zachowam sens): książkę czytało się ciężko, przydługawe opisy, brak akcji, sama lektura zajęła prawie miesiąc. Ale książka dostała ocenę 4/5 bo to książka napisana przez dwie blogerki. No jasna zaraza! No jak tak można? czy to takie ciężkie napisać komuś w dyplomatyczny sposób, że książka była do dupy?
Czytam o tej Ostatniej godzinie i oprócz mnóstwa pozytywnych wideo-recenzji, to raczej średnie opinie ma na "największym polskim portalu czytelniczym" - blogerzy swoje a czytelnicy swoje :D