Ponieważ jak to często bywa "cudze chwalicie a swego nie znacie" postanowiłam poszukać polskich książek, które konfrontują nas z tematem epidemii, pandemii, czy też groźnych rozprzestrzeniających się wirusów. Przypomnę także, jak to było w Polsce od momentu pierwszej wojny światowej z atakami wirusów czy bakterii na większą skalę. Oczywiście abstrahując od często diagnozowanych zachorowań na gruźlicę, tyfus czy cholerę, które to ujawniały się w rodzinach osób powracających z frontu czy też byłych więźniów obozów koncentracyjnych. I tutaj na początek warto sięgnąć po książkę Łukasza Mieszkowskiego "Największa pandemia hiszpanki u progu niepodległej Polski" (2020). Autor pisze o tym, iż choroba ebrała tuż przed r. 1918 ogromne żniwo, gdyż środowisko medyczne było w tym czasie skoncentrowane na walce z tyfusem. Efekt był taki, iż wiele osób dotkniętych tą nierozpoznaną pandemią nie mogło się już cieszyć z odzyskania niepodległości. Czy później hiszpanka powróciła, jak to zwykle z odmianami grypy bywa? Przepytałam na tą okoliczność starsze osoby z rodziny i mój tata, urodzony tuż po zakończeniu wojny, poinformował mnie, że taka epidemia miała też miejsce w czasie, gdy był uczniem szkoły podstawowej i że bardzo ciężko przeszedł tą chorobę. Oprócz epidemii hiszpanki na początku lat 60-tych pojawiła się kolejna poważna epidemia, lecz tym razem na szczęście nie na terenie całego kraju bądź regionu, lecz tylko w jednym mieście. Mowa tu o Wrocławiu. W roku 1963 wybuchła tu nagle i niespodziewanie zaraza czarnej ospy, na którą służba zdrowia była zupełnie nieprzygotowana, gdyż chorobę uważano już za przeżytek, a lekarze nawet dobrze nie znali jej symptomów. Próbowano nie dopuścić do rozprzestrzenienia się epidemii, na co zwraca uwagę jedna z kanapowiczek mieszkająca w okolicach Wrocławia, którą zaszczepiono przeciw ospie na jednej ze stacji kolejowych na trasie Wrocław-Katowice. Natomiast sam Wrocław zamknięto całkiem na dwa miesiące, a chorych zaczęto zamykać w specjalnie na ten cel przygotowanych izolatoriach. Jak to opisuje Jerzy Ambroziewicz w swojej opartej na zebranych faktach książce-reportażu pt "Zaraza" (1 wyd. 2016), nocą po mieście cały czas kursowały karetki, i w mieście pojawili się ludzie w maskach i kombinezonach, co sygnalizuje tu zbieżność z czasami nam współczesnymi.
Książka Ambroziewicz nie jest tylko zwykłym opisem przebrzmiałej sytuacji. Autor chce, żeby czytelnicy potrafili sobie uzmysłowić grozę, jaka panowała na ulicach zamkniętego miasta. Zwraca uwagę na to, iż panująca dezinformacja i poczucie zagrożenia zmieniły ludzkie zachowania wobec siebie. Nadaje to książce pewne cechy profetyczne wobec covidowej rzeczywistości często napiętych stosunków międzyludzkich. Książka Ambroziewicza, podobnie jak "Dżuma" Camusa, ma ambicję ukazania portretu psychologicznego społeczności, która nieoczekiwanie musi stawić czoła zagrożeniu. Miało to związek z polityczną i epidemiologiczną sytuacją na świecie. W r. 2016 na świecie zmienia się układ sił - po wyborach prezydenckich w USA, które wygrywa Donald Trump. Ponadto problem możliwego wybuchu epidemii w momencie ukazania się tego zbeletryzowanego reportażu był dość realny. Od chwili, gdy w wołowinie wykryto priony, media ciągle donosiły o nowych zagrożeniach, najpierw o wirusie ptasiej grypy, a potem o wirusie świńskiej grypy. Tematem wrocławskiej epidemii w kontekście współczesnej sytuacji w Europie i na świecie zainteresował się także inny polski autor, który wykorzystał go przy pracy nad swoją trylogią. Mowa tu o znanym Robercie J. Schmidtcie i jego obszernym cyklu fantasy "Szczury Wrocławia" ("Chaos" 2015, "Kraty" 2019, "Szpital" 2019). Ta książka nie wzbudza we mnie pozytywnych odczuć, choć autor zdobył sobie w Polsce czytelników lubiących tego typu literaturę. Wizje krążących po mieście i panoszących się w szpitalu psychiatrycznym zombi, do których potem na ulicach miasta dołączają zbiegli z więzienia niebezpieczni przestępcy wraz z obrazami bezradnej policji nie są budujące, gdy lektura ma miejsce w dobie pandemii. Jednak w chwili publikacji książki mogły one odzwierciedlać nastroje tej części polskiego społeczeństwa, która w r. 2015 była rozczarowana wynikami wyborów parlamentarnych oraz prezydenckich. Niemniej jednak zarówno książka Ambroziewicza, jak i Schmidta w pewnym stopniu przygotowały czytelników na to, co działo się później w kraju i na obecną epidemię.