Ciągle jeszcze żyjemy niepewni jutra w stanie wyjątkowo-covidowym i walczymy z naszym mikroskopijnym wrogiem. I co z tego wynika? Dlaczego pozwalamy na zamykanie szkół, instytucji, zakładów pracy, a nawet dajemy sobie wmówić, że tzw. kwarantanna domowa ma sens, gdyż w ten sposób ratujemy życie i zdrowie innych. I owszem, ale trochę zaufania do obywateli zamiast bzdurnych aplikacji kontrolujących ubezwłasnowolnionych na pewno by się przydało - samopoczucie też wpływa na odporność. Nie uważam, żeby to wszystko dalej, przynajmniej w takiej nieuporządkowanej formie jak obecnie, miało sens. Po co została ogłoszona tzw. kwarantanna narodowa, jak i tak część sklepów była otwarta, część nie, nigdzie konsekwencji - takie półśrodki to ciągła zabawa w kotka i myszkę, więc po co się nawzajem oszukiwać. Tramwaj pełen ludzi, jeden obok drugiego, nikomu to nie przeszkadza, choć zero izolacji. Natomiast jak chciałam z koleżanką wypić kawę w Starbucksie, to wszystko zaklejone taśmami - kawa tylko na wynos, co to za bzdura? Moja mama, starsza osoba, złamała rękę, nie było komu zbadać i zrobić prześwietlenia - obostrzenia covidowe, no tak, w końcu musiała z powodu co-vida zapłacić za prywatne badania, solidnie opłacony lekarz już nie czuł się zagrożony. Mój tata po raku nie ma możliwości wykonania badań kontrolnych, bo brak terminów. Dlaczego? Jakie będą tego konsekwencje? I tu zgadzam się z opinią jednego z przeciwnych jednostronnym działaniom władz profesorów. Ilość ludzi, którzy z powodu zaniedbań opieki zdrowotnej koncentrującej się obecnie jedynie na covidzie, przypłaci te zaniedbania znacznym pogorszeniem swojego stanu lub nawet życiem, może znacznie przekroczyć ilość ofiar epidemii.
I to tyle moich własnych refleksji po lekturze króciutkiego tekstu Mrożka oraz wysłuchaniu wywiadu z niemieckim autorem i teologiem Eugene'a Drewerman. A teraz oddam głos obu panom, którzy mając za sobą trudne doświadczenia wojenne i powojenne zainspirowali mnie swoimi tekstami do napisania o naszej covidowej sytuacji zatażając mnie odwagą do podzielenia się własnymi przemyśleniami. Publicystyczny tekst Mrożka pochodzi wprawdzie z r. 1983, lecz nosi nader aktualny tytuł "Epidemia" (por. "Małe prozy"), tak jakby nieżyjący już autor przewidział, w jakim kierunku będzie zmierzał świat. Na początku pisarz rozważa nawiedzające świat kolejno epidemie, którym medycyna nadała nazwy wyodrębniając ich symptomy, jak np. cholera czy tyfus i upowszechniając wiedzę na ten temat. Następnie Mrożek stwierdza, iż "kiedy zdarzają się (te) epidemie wszyscy o nich wiedzą i jest wielka sprawa. Ale (...) chorzy na te choroby zdrowieją, niewielu, a jednak niektórzy - to znaczy, że te choroby nie są śmiertelne w każdym wypadku. Natomiast ta, którą ja odkryłem - zabija na pewno. Od niepamiętnych czasów nikt, ale to nikt jej nie przeżył." Nie jest to więc błaha sprawa i stąd wniosek pisarza: "Społeczeństwo powinno się zjednoczyć i wspólnie wystąpić przeciw zagrożeniu. Czy ja wiem jak..." I tu Mrożek ironizując podaje przykład swojego dziadka, "kiedy był młody - żył. Tak samo w średnim wieku. Ale minęło jeszcze trochę lat - i (...) już go nie ma. Po prostu już nie żyje. Dlaczego żył, kiedy był młody a później już nie? Dlaczego nie odwrotnie? Musi być w tym jakąś głębsza przyczyna." To jakaś bardzo dziwna zaraza, której ludzie nie chcą nazywać wprost po imieniu. Czy odważymy się to zrobić? Nazwać wprost szerzącą się, szczególnie w małodzietnych zachodnich społeczeństwach epidemię starości, i w końcu dostrzec fakt, że nasze społeczeństwo się starzeje i zająć się problemem, może na przykład pozwolić ludziom, pracującym członkom rodziny ciężko chorych, wymagających opieki starszych ludzi na roczny urlop opiekuńczy, czy też stworzyć im możliwość okresowej pracy na pół etatu. Od dawna odwiedzając polskie szpitale dostrzegłam tendencję traktowania ich jako przechowalni dla ciężko chorych, starszych rodziców. Czy na problemy starzejącego się organizmu naukowcy także mają wymyślić jakąś szczepionkę? Czy to jest ich problem, czy problem rodzin i wprowadzenia odpowiednich udogodnień dla osób deklarujących chęć opieki, które jednak nie chcą lub nie mogą całkiem zrezygnować z pracy. Ale wróćmy do szczepionki przeciwcovidowej. Czy starczy jej dla wszystkich? To jest największy problem. Tymczasem ja wolałabym na razie zająć się innym problemem. Interesują mnie bowiem rzetelne informacje na temat tej szczepionki tj. jaką jest procentowo wyrażona jej skuteczność? Na jaką skalę prowadzone były wstępne badania nad tą szczepionką, tj. ilu ludzi brało w nich udział? Jakie były skutki uboczne i czy ktoś bada, po jakim czasie mogą one wystąpić? Najpierw chcę wiedzieć, czy jest o co "walczyć" i wtedy podejmę decyzję, czy ta opcja dla mnie jest do zaakceptowania. I nie chciałabym znaleźć się w sytuacji, gdy wiedząc o słabej jakości szczepionki, zostaję przez pracodawcę zmuszona do jej zaakceptowania, gdyż np. przepisy tego wymagają. A teraz chciałabym od wywodów Mrożka przejść do odważnych wypowiedzi dra Eugene'a Brewermanna, sformułowanych przez niego w majestacie przeżytych przez niego godnie (choć może nie zawsze wygodnie) w duszpasterskiej służbie ludziom 80 lat życia. Otóż kluczowym wydarzeniem w życiu Brewermanna, który w czasie drugiej wojny światowej był dzieckiem, stały się alianckie bombardowania. Podczas jednego z nich siedział w bunkrze i był świadkiem przerażającej paniki, która wybuchła wśród dorosłych i udzieliła się dziecku. Do tej pory nie może zapomnieć tych chwil. Mogły to być ostatnie chwile jego życia, gdyż w pobliżu bomby zdruzgotały doszczętnie cztery kamienice i bunkier cudem został ocalony. Z tej perspektywy darowanego życia Brewermanna będzie odtąd spoglądał na świat. Czy piloci bombowców mogą być uważani za morderców? Czy oni chcieli zabijać? Nie, powiedzą niektórzy, przecież oni tylko wykonywali rozkazy. Brewermann widzi to inaczej "Ludzie muszą się zmienić, nie wolno im mówić 'rozkaz to rozkaz'. Muszą się sprzeciwić, bardziej wierzyć w to, co Bóg zapisał w ich sercach, niż w nakazy innych ludzi" A teraz powróćmy do Co-vida 19, naszego obecnego wroga. Co ujawnił ten wirus? Otóż ujawnił on, iż ludzie w świecie kapitału i korporacji przestali traktować się jak bracia. Nie podają już sobie ręki, tylko rozpychają się łokciami. Liczą się tylko wtedy, gdy mają osiągnięcia, gdy pokonają konkurencję, dojadą do mety jako pierwsi. Lękają się, że nie dadzą rady, gdyż są lepsi od nich, nieustannie porównują się z innymi i są porównywani. Rodzi się w nich niepewność swojej wartości i niepewność jutra. A właśnie taka niepewność jest doskonała pożywką dla agresji czy nawet nienawiści. A przecież to nie tylko Nowy Testament ale także nowoczesna psychologia uczą nas, żeby się nie porównywać z innymi, gdyż każdy z nas jest dobry taki, jaki jest. Jak obecnie objawia się ta skrywana nienawiść? Otóż najdobitniej widać ją w reakcjach społeczeństwa na zachowania czy wypowiedzi prominentów. Podam tu na przykład reakcje dziennikarzy czy internautów na wypowiedź Edyty Górniak na temat koronawirusa. Spotkała się ona ze zdecydowanym ostracyzmem społecznym, piosenkarkę zaczęto w niewybredny, choć powinnam właściwie użyć
dosadnego określenia chamski, sposób dyskredytować, nagle przypominając sobie o jej lukach w wykształceniu, które jakoś nikomu nie przeszkadzały, gdy wysyłano ją jako reprezentantkę kraju na Eurowizję. Ja jednak nie zamierzam oceniać czy Edyta Górniak miała rację czy też nie w swojej wypowiedzi, mogę natomiast stwierdzić, że miała prawo do własnej opinii i takie prawo ma każdy obywatel naszego kraju i nikt nikogo nie zmusza do słuchania tego, czego nie chce, a jeżeli już wysłuchał i ma inne zdanie, to niech po prostu powie: "Szanuję Twoje zdanie, ale ja mam inne poglądy na ten temat". I na tym polega dyskusja i wymiana opinii. A nie na zjechaniu kogoś, kto myśli inaczej niż my tylkoopo to, by poprawić sobie samopoczucie. Ja chętnie wysłuchałam Edyty, po prostu z czystej ciekawości, ponieważ, aby wyrobić sobie własne zdanie w tej sprawie, wolę słuchać różnych wypowiedzi różnych ludzi i dążyć do wyciągnięcia własnych wniosków niż poprzestać li tylko odtwarzaniu monotematycznych wiadomości (ekspertów) TVP. I na koniec przytoczę jeszcze jeden cytat z wywiadu z Brewermannem: "Nienawiść wobec myślących inaczej w odniesieniu do pandemii coronawirusa coraz bardziej kiełkuje w naszym społeczeństwie i grozi jego rozłamem". O tym, że ludzie nie mają prawa osądzać innych Brewermann pisze w swojej znanej w Niemczech książce "Nie osądzaj" (abyś nie był osądzany). Niemiecki humanista rozumuje przy tym następująco, jeśli chodzi o zagrożenie stwarzane przez wirus: 1. większość ludzi zainfekowanych wirusem pozostaje zdrowymi; 2. wskaźnik śmiertelności nie wzrósł znacząco w porównaniu do lat wcześniejszych (a jeżeli już tak, to dlaczego o pandemii mówi się wskazując jedynie na ilość pozytywnych testów na coronawirusa, które nie są jednoznaczne z wystąpieniem choroby). W związku ze swoimi wątpliwościami Brewermann formułuje pytanie: Czy lockdown w takiej sytuacji decyzją, którą można bez zastrzeżeń zaakceptować? Wprowadzając lockdown oparto się jedynie na zaleceniach wirusologii nie biorąc zupełnie pod uwagę innych czynników. Choćby tego, że także starszy człowiek jest istotą społeczną. I lęk w połączeniu z izolacją nie są dobrymi środkami na wzmocnienie odporności organizmu. Czy opłaca się utracić wszelką wolność, po to by egzystować? Wszystkie ssaki zazwyczaj jednoczą się w obliczu niebezpieczeństwa, czy też w obliczu strachu. A tu okazuje się, że chorego nie tylko nie mamy prawa potrzymać za rękę, ale nawet nie wolno nam zobaczyć go przez szybkę. Medycyna zatraciła swój czysto ludzki wymiar stając się suchą nauką, która nie dostrzega w człowieku potrzeb wyższego rzędu, potrzeb duszy czy też serca, a nawet, jeśli uznaje istnienie schorzeń psychosomatycznych, to chyba tylko w teorii. I dlatego w ludziach coraz bardziej kumuluje się strach, który musi gdzieś znaleźć ujście. I znajduje w agresywnych atakach na tych, którzy jakoby zabierają nam nasze przywileje. Styl, w jakim opinia publiczna zaatakowała Krystynę Jandę, artystkę, której Polska mniej lub więcej zawdzięcza, choćby tylko byłaby to działalność jej teatru, świadczy o innej szerzącej się zarazie, zarazie nieżyczliwiści, zawiści, czy nawet czystej nienawiści do drugiego człowieka. W imię czego te wszystkie wyzwiska, bluzgi i pogróżki? W imię walki o niesprawdzone jeszcze dostatecznie szczepionki?AA może ta kobieta stała się królikiem doświadczalnym i nie ma już sprawy, bo podniesie konsekwencje? A jeżeli nawet nie, to być może trzeba by było rozpocząć także badania nad lekiem przeciwko ludzkiej zawiści czy też medykamentem na wzmocnienie ludzkiej solidarności w obliczu wspólnego zagrożenia, nie wspominając o zwykłej wdzięczności?