Na pewno pamiętam, kiedy postanowiłem, że chcę pisać, ale z pewnością nie myślałem wówczas, że to będzie mój sposób na życie. Pracowałem wtedy w fabryce telewizorów, gdzie na popołudniowych i nocnych zmianach miałem czas, by tworzyć opowiadania. To była forma odskoczni od rzeczywistego świata, odcięcia się od wszystkich problemów, swoista terapia, dzięki której czułem się lepiej. Gdyby nie moja żona, pierwsza czytelniczka i największy krytyk, pewnie opowiadania te nigdy nie zostałyby nigdzie opublikowane. To dzięki jej podpowiedziom i motywacji odważyłem się wysłać tekst na różne konkursy literackie i tak wszystko się zaczęło. Najpierw wyróżnienia, później nagrody w konkursach, aż wreszcie stwierdziłem, że jestem gotowy napisać powieść.
Skąd bierze się w czytelnikach potrzeba strachu, czegoś nieoczekiwanego czy zaskoczenia w literaturze?
Silne emocje są potrzebne w kryminałach, a świadomość, że to fikcja, pozwala wręcz czerpać przyjemność z obcowania z czymś, co w normalnym życiu by nas odstręczało. Myślę jednak, że rolą kryminału nie jest straszenie czytelników, a dostarczenie im interesującej zagadki, zwrotów akcji i bohaterów, których niekoniecznie polubią i będą im kibicować, ale z pewnością ich zaintrygują. Jakoś tak się składa, że lepiej w pamięci zapadają nam negatywni bohaterowie, czasem lekko przerysowani, ale na pewno bardzo charakterystyczni.
Jaka jest recepta na dobrą historię kryminalną?
Nie wiem. Gdyby takowa była, wszystkie powieści kryminalne byłyby do siebie bardzo podobne. Oczywiście trzeba zadbać o kręgosłup historii, czyli wątek kryminalny w postaci śledztwa. Trzeba pamiętać, by było niebanalne, ale przy tym realistyczne, by odbiorcy w nie uwierzyli. Wbrew pozorom to nie takie proste, zwłaszcza gdy mówimy o serii kryminalnej, gdzie w niedużym miasteczku ginie więcej osób niż wynosi liczba mieszkańców. Należy też pamiętać o bohaterach: zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Sam lubię poświęcać dużo miejsca czarnym charakterom, by czytelnicy dobrze ich poznali, zrozumieli ich motywy, a czasem nawet trzymali za nich kciuki, jak to miało miejsce m.in. w trylogii "Boskiej proporcji". Kolejnym kluczowym aspektem jest dostarczanie czytelnikom wskazówek, by sami mogli odkryć sprawcę. Tu zadanie jest jeszcze trudniejsze, bo wskazówki nie mogą być zbyt oczywiste i należy je przeplatać z mylnymi tropami.
Czego Pan jako czytelnik szuka w wybieranych przez siebie książkach?
Nie szukam niczego konkretnego. Staram się czytać książki koleżanek i kolegów po piórze, by być na bieżąco z ich twórczością i podczas spotkań móc o tym porozmawiać. Gdy pisanie jest twoją pracą, czytanie poniekąd też się nią staje. Bynajmniej nie oznacza to, że nie czerpię przyjemności z czytania, ale z pewnością skupiam się na innych detalach niż przeciętni czytelnicy.
Od czego zaczyna Pan pisanie? A bez czego nie może się Pan obejść?
Jak wspomniałem wcześniej, przykładam wielką wagę do planowania historii. Znane są już moje zapiski, portrety psychologiczne bohaterów, ich sylwetki zamieszczone na korkowych tablicach nad biurkiem czy krzywa napięcia, którą rysuję na potrzeby własne. Dzięki starannemu zaplanowaniu szczegółów pisanie staje się płynne i przyjemne. Mogę wręcz zaryzykować tezę, że większą przyjemność czerpię z planowania niż pisania.
Najpierw ekranizacja czy jednak książka? Od czego Pan zaczyna i dlaczego?
Książka. Bardzo rzadko chodzę do kina, a telewizji nie oglądam.
"Baltica" to kolejna książka w Pana dorobku. Czym się Pan kierował, kreując tę historię? Czy coś Pana zainspirowało, czy jednak cała fabuła to jedynie wytwór Pana wyobraźni?
Odpowiedź muszę rozbić na dwie części. Pierwsza dotyczy miejsca akcji, czyli promu pasażerskiego. W przeszłości odbyłem identyczny rejs co pasażerowie Baltica, na szczęście w trakcie nie doszło do podobnych incydentów, ale już wtedy czułem, że osadzę tu jakąś historię.
Wracając do początku naszej rozmowy, pisarz zawsze musi być na posterunku i nawet w trakcie urlopu robić zdjęcia, kręcić filmy i szukać ciekawych miejsc, które w przyszłości mogą posłużyć za miejsce akcji. Minęło kilka lat i ugiąłem się pod presją pytań o kontynuację trylogii "Boskiej proporcji". Na początku nie wiedziałem, o czym będzie ta powieść, ani że będzie to prequel. Dopiero podczas fazy planowania przypomniałem sobie o promie, po czym wszystko pomalutku zaczęło układać się w sensowną całość.
Kim są główni bohaterowie dla Pana?
Oprócz Artura, który jest moim ulubionym bohaterem i który z pewnością jeszcze pojawi się w moich powieściach, nie przywiązałem się do żadnego z bohaterów Baltica. Kto przeczyta tę historię, ten zrozumie, że traktowałem ich przedmiotowo, wykorzystałem jako naczynia do przekazania pewnej historii. Zależało mi, by byli od siebie różni zarówno wiekowo, jak i charakterologicznie, więc mamy mężczyznę w moim wieku, starszą kobietę i nastolatkę. Początkowo nie znają się, ale ich losy szybko się splatają, a później dzieje się z nimi coś znacznie gorszego, o czym wolę nie wspominać, by nie psuć nikomu przyjemności z lektury.
Co do nas, czytelników, mówi ta historia?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie, nie zdradzając zakończenia. Oprócz podstawowej funkcji kryminałów czy thrillerów, czyli przede wszystkim ma uprzyjemnić czas, Baltica ma też zmusić do myślenia. Liczę, że samo zakończenie skłoni niektórych do refleksji o manipulacji i nieograniczonych możliwościach naszych mózgów.
A czego o nas samych możemy się z niej dowiedzieć?
Że nie znamy siebie samych tak dobrze, jak nam się wydaje? Może ktoś zada sobie pytanie, jak zachowałby się na miejscu poszczególnych bohaterów? To bardzo indywidualne, myślę, że wiele osób tak pochłonie fabuła i zwroty akcji, że po wszystkim będą się zastanawiali: "Co to było? Jak do tego doszło?"
Są tu fałszywe tropy, sztuczki oraz manipulacja nie tylko postaciami, ale też czytelnikiem. Dlaczego pozwala Pan odbiorcy zasiadać w ławie przysięgłych i ferować wyroki?
Nie wiem, jak mógłbym tego zabronić. Baltica zwłaszcza swoim zakończeniem porusza trudny temat. Kto miał przyjemność poznać Artura w moich wcześniejszych książkach, ten wie, że ma dość swobodne podejście do etyki zawodowej. Dla niego liczą się tylko wyniki, swoich pacjentów traktuje jak króliki doświadczalne, z których chce wyciągnąć jak najwięcej obserwacji. Z jednej strony to z pewnością kontrowersyjne, wiele osób może się oburzyć, że ktoś tak traktuje innych ludzi, z drugiej jednak strony nie można odmówić mu skuteczności, o czym m.in. można przekonać się czytać trylogię "Boskiej proporcji".
Co było najtrudniejsze podczas pisania?
Z pewnością było to przeskakiwanie między bohaterami i zmiany w narracji. Starałem się, by były one płynne i łatwe do wychwycenia przez czytelników, ale domyślam się, że niektórzy, zwłaszcza na początku, mogą mieć z nimi problem. To swoisty eksperyment, zabawa konwencją, którą albo ktoś pokocha, albo znienawidzi. Myślę, że to jedna z tych powieści, która zbierać będzie skrajnie różne opinie.
Idealnie wykreowany bohater literacki zawsze musi mieć jakąś skazę, by być interesującym dla odbiorcy?
Myślę, że już z tego wyrośliśmy. Świat widział już tylu detektywów z problemami alkoholowymi, że się to wszystkim przejadło. Sam wolę postawić na zwykłych ludzi, niekoniecznie policjantów czy detektywów, tylko normalne osoby, które zostały wciągnięte w zagadkę kryminalną. Dzięki temu czytelnikom łatwiej jest utożsamić się z bohaterami i zadać sobie pytanie, jak oni zachowaliby się w takiej czy innej sytuacji.
Czy Pan od napisania pierwszego rozdziały znał zakończenie? Czy jednak pozwolił żyć bohaterom swoim życiem?
Jak już wspomniałem wcześniej, planowanie odgrywa u mnie kluczową rolę. Może to mało romantyczne, ale nie wyobrażam sobie spontanicznego tworzenia historii. W takich warunkach czułbym się niekomfortowo. Nie tylko muszę znać zakończenie, ale również wszystkie kamienie milowe, a nawet zakończenia poszczególnych rozdziałów.
Książki których pisarzy kryminałów wywarły największy wpływ na Pana twórczość?
Można by długo wymieniać. Jak wspomniałem wcześniej, lubię być na bieżąco z twórczością koleżanek i kolegów po piórze, więc skupiam się na polskich twórcach. Zawsze polecam Roberta Małeckiego, Bartosza Szczygielskiego, Annę Kańtoch czy Magdę Stachulę.
Po przeczytaniu kilku historii kryminalnych uważam, że każda taka historia ma w sobie coś z pracy matematyka. W końcu pisarz powinien sprytnie poukładać tropy, aby czytelnik nie odkrył prawdy zbyt szybko. Jak naprowadzić czytelnika na odpowiedni tok myślowy, aby z jednej strony dać mu zabawę, pozwolić być sędziom a z drugiej strony zdradzić zakończenie wtedy, kiedy ma to się stać?
To trochę jak z zasadą Strzelby Czechowa, która mówi, że gdy w pierwszym akcie pojawi się strzelba, w drugim musi wypalić. Zadaniem autorek i autorów kryminałów jest podrzucanie różnych tropów: raz mylnych, raz pomagających odkryć tożsamość sprawcy. Wbrew pozorom, te pierwsze są trudniejsze do napisania. Łatwo oszukać czytelników, kłamać ustami swoich bohaterów, lub, co gorsze, przedstawiać ich nieprawdziwe myśli. To jest zwykłe oszustwo, które łatwo wychwycić, czytając powieść drugi raz, gdy zna się już zakończenie. Wiem, że mam bardzo ambitnych czytelników, którzy mają określone wymagania, więc kładę szczególny nacisk, by nie pozwolić sobie na żaden błąd czy nieścisłość.
Dziękuję, że poświęcił mi Pan swój czas.
Rozmawiała