Czy to jacy jesteśmy, rzeczywiście jest zależne tylko od nas?
Czy jesteśmy sumą jednie własnych wyborów i ich konsekwencji?
"Uwięzieni w przeszłości" to opowieść o ludziach tkwiących we wspomnieniach i to często czyichś, na tyle mocno, że nie potrafią pójść dalej.
Na początku poznajemy Igę, młodą studentkę, która wychodzi z domu i znika. Wraz z nią znika, jej wiele lat starszy chłopak - Andrzej, który ma na ręce dziwny tatuaż, łączący go ze Steinbeckiem. Mężczyzna zmaga się historią bardzo smutnego dzieciństwa pełnego nawet fizycznego bólu.
Para jest poszukiwana przez rodziców Igi. Matka, będąca córką więźnia obozu koncentracyjnego i ojciec - swego czasu fiksujący się nad... prawdziwością własnego ojcostwa. Jest też pewien lekarz psychiatra, który sam zmaga się demonami przeszłości i własnym pochodzeniem. Ich wszystkich łączy wypadek...
Ostatnio mam "szczęście" do niełatwych w odbiorze lektur. Maria Czebotar wplata do rozdziałów fragmenty utworów literackich innych autorów, np. wierszy, które świetnie rozwija za pomocą prozy, interpretuje na swój sposób i opowiada historię o życiu. O życiu, które prowadzimy zakotwiczeni w odpowiedzialności za to, co minęło i na co często nie mieliśmy wpływu. Niewypowiedziane zdania, stłumione żale, niezrozumienie, niewybaczone krzywdy - wszystkie nasze smutki, które nosimy w sobie i pielęgnujemy dużo lepiej niż to, co dobre.
Jeden z bohaterów książki chadza na terapię do specjalisty, nawet kilku. Ma świadomość, że stan w którym się znajduje jest daleki od dobrego, ale czy któraś z form leczenia, po które się zgłosił mu pomogła? Czy ktoś go wysłuchał? A może to on nie słuchał?
A my kiedy ostatni raz zapytaliśmy kogoś czy wszystko u niego w porządku?
To smutna, dość ciężka historia o próbie zrozumienia siebie, własnych decyzji i odczuć. O tym do czego może prowadzić zwykły brak komunikacji.
Autorka porusza też temat przemocy domowej, która z kolei nie bierze się znikąd.
Jak nie radzimy sobie z narastającym poczuciem winy, często kompletnie wyimaginowanym, nie akceptujemy tego przed czym postawił nas los i obarczamy swoją frustracją kolejne osoby... Taki efekt domina.
Pisarka świetnie pokazuje psychoterapię z tej drugiej strony, kiedy to sam terapeuta jej potrzebuje. Mimo że pisze o dość trudnym temacie - zmagania się z niezbyt kolorową przeszłością, przytłaczającą - robi to, jak dla mnie, w lekkim stylu. Kiedy praktycznie rozdrapujemy przeszłość bohaterów i to tę daleką od radości, to i tak chce się czytać dalej, by dowiedzieć się do czego to wszystko prowadzi.
Narracja jest prowadzona w osobie trzeciej czasu przeszłego. Początek powieści świetnie zgrywa się - łączy z zakończeniem.
Gwarantuję, że po przeczytaniu będziecie się zastanawiać nad własnymi decyzjami, mając w głowie to jak, zwykłe przemilczenie, może wywołać lawinę zdarzeń, których następstwa mogą nam nawet odebrać osobę, którą kochamy.
Przeszłość jest po to, aby czasem do niej wrócić, ale nie można stale jej rozpamiętywać. Trzeba ją zaakceptować, bo nie da się jej przecież zmienić.