Wydawałoby się, że nie ma dziś literackiego amatora, który nie czytałby słynnej Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz, bowiem jest to autorka wielu poczytnych powieści dla dzieci i młodzieży, która zyskała sobie ogromną sympatię czytelników rozsianych po różnych zakątkach kraju. A jednak, ze wstydem (i żalem!) muszę przyznać, że moje dzieciństwo było uboższe o tę serię. Dziś, kiedy z tęsknotą patrzę w przeszłość, postanowiłam przypomnieć sobie smak dzieciństwa i poznać rodzinę Żaków, zaczynając od początku, czyli od „Szóstej klepki”.
W domku przy ul. Słowackiego mieszka całkiem spora rodzina. W jednym pokoju przebywa głowa rodziny, czyli tata Żaczek – niespełniony fizyk wraz ze swoją małżonką – artystką. Tuż obok, pokój dzielą dwie siostry Żakówne – Julia, która zamiłowanie do sztuki najpewniej odziedziczyła po matce i Celestyna, przez domowników nazywana Cielęcinką. W tak nieprzeciętnej rodzinie to właśnie na nią spadają wszystkie obowiązki gospodyni, takie jak gotowane, sprzątanie i zmywanie. W domu mieszkają również ciocia Wiesia i jej synek Bobcio oraz dziadek, najstarszy przedstawiciel rodu, który "ze wszystkich łakoci najbardziej lubi boczek". Fabuła oscyluje głównie wokół Cesi, mało popularnej uczennicy liceum, która brak zainteresowania swoją osobą tłumaczy zbyt grubymi łydkami. Jak to zwykle bywa, kompleksy przysłaniają jej rzeczywistość, a Cesia nie zdaje sobie sprawy, że ktoś czeka na nią tuż za rogiem…
Wielkie ukłony w stronę autorki za stworzenie tak fantastycznej książki! Choć wydawałoby się, że historia dość banalna, raczej przewidywalna i napisana według utartego schematu to jednak na stronach „Szóstej klepki” kryje się znacznie więcej. Od samego początku czuć niesamowicie rodzinną i ciepłą atmosferę jaka panuje w rodzinie Żaków, którzy jako bohaterowie zostali fantastycznie wykreowani. Tak barwnych postaci chyba nigdzie nie widziałam, no może tylko w „Tangu” Sławomira Mrożka. Każdy z mieszkańców żółtego domku jest inny i niezwykle sympatyczny. Co więcej – wszyscy mają swoje wady i zalety, nie są wyidealizowani, a niekiedy wręcz odwrotnie, jednak ich mankamenty stają się obiektem żartów przy rodzinnym stole, co czyni książkę jeszcze zabawniejszą. Nie sposób ocenić, który z bohaterów podobał mi się najbardziej, ale trzeba przyznać, że mały Bobcio skradł moje serce od razu, a następnie utwierdził mnie w tym przekonaniu malując swoje pisanki. Z drugiej strony najmniej podobała mi się Cesia – choć dziewczyna sympatyczna, pomocna i chętna do pracy, to w tym wszystkim taka niemrawa, wiecznie nieszczęśliwa i nie potrafiąca walczyć o siebie. Bardzo blado wypadła na tle całej swojej rodziny, zupełnie zabrakło jej charakteru i werwy. Ot, taka właśnie Cielęcinka.
Z każdej strony „Szóstej klepki” bije humor, wiele razy podczas czytania śmiałam się sama do siebie, co rusz powracając do dialogów, które wywoływały ten stan. Czytając perypetie oryginalnej rodziny Żaków, aż chce się samemu przynależeć do tej wspólnoty. Momentami żałowałam, że nie mogę się przenieść do Poznania z lat siedemdziesiątych, gdzie nie ma miejsca na laptopy, iPody i tablety , a z radia zamiast Lady Gagi, słychać Czesława Niemena. To ciepło domowego ogniska, okraszone ogromną dawką humoru, nadaje „Szóstej klepce” niepowtarzalny klimat. Jedynym czego żałuje jest to, że nie poznałam Jeżycjady wcześniej, bo jestem pewna, że jest to jedna z tych serii, które każde dziecko powinno przeczytać. Książka niewątpliwie ukazuje wspaniałe wartości, szczególnie w dobie wszechobecnych wampirów i zombie.
Jeśli jeszcze nie znacie Jeżycjady, to naprawdę warto naprawić ten błąd! Małgorzata Musierowicz gwarantuje doskonale spędzony czas, na przemian bawiąc i wzruszając swoich czytelników. Ja z wielką przyjemnością zagłębię się w dalsze losy nietuzinkowej rodziny Żaków i mam nadzieję, że będę bawiła się równie przednio, co podczas lektury „Szóstej klepki”. I jestem prawie pewna, że prędzej czy później do niej wrócę.
Naprawdę gorąco polecam.