Życie
„Blondyn i blondyna” Magdalena Kulus
wyd. Sol
rok: 2011
str. 262
Ocena: 5/6
Książkę, bo chyba tak można nazwać tą specyficzną pozycję, otrzymałam zupełnie niespodziewanie. Przyszła wraz z inną pozycją otrzymaną od Wydawnictwa Sol i sprawiła, że musiałam, delikatnie mówiąc, przeorganizować układ mojej biblioteczki. Do tego wszystkiego doszła jeszcze reorganizacja spojrzenia na czytaną przeze mnie literaturę. Bo zwykle czytam kryminały i thrillery, rzadziej romanse i obyczaje, okazjonalnie poradniki. Najczęściej staram się sięgać po książki łączące swą treścią wiele różnych gatunków literackich. „Blondyn i Blondyna” Magdaleny Kulus jest zupełnie innym typem literatury. Typem po który nigdy nie sięgałam, nawet w wszechogarniającym Internecie. Teraz jednak musiałam i, powiem szczerze, byłam tym faktem nieco zaniepokojona. Na szczęście niepotrzebnie.
Bloguję od dziewięciu miesięcy. Nie od razu było jak teraz. Wiedziałam, że chcę pisać o książkach, ale nie byłam pewna czy podołam. Blog to niesamowita odpowiedzialność, trzeba być systematycznym, posty muszą być przemyślane i napisane poprawnie. Na szczęście mam sztab wspierających mnie ludzi. Jedni pomagają graficznie, inni poprawiają moje recenzje, bym nie musiała się ich wstydzić. Od czasu do czasu mam ochotę napisać coś od siebie, tak zwane moje „wolne myśli”. Swoisty pamiętnik, ale odkrywający jedynie niewielki fragment mojego osobistego życia. Bo choć lubię pisać… to niekoniecznie popieram wylewanie wszystkich domowych brudów na Internetu. Tak właśnie traktowałam blogi – pamiętniki. Jak koszyk, do którego konkretny bloger wrzuca wszystkie swoje przemyślenia, niekoniecznie takie, które powinny być ujawniane. Tego właśnie się bałam sięgając po „Blondyna i Blondynę”. Wątpiłam w to, że w moje ręce przekazana została wartościowa literatura, myślałam, że czeka mnie męka i znój podczas jej czytania. Bardzo się pomyliłam. Człowiek uczy się na błędach, ja nauczyłam się, by nie oceniać książki po okładce i… po potencjalnej zawartości.
„Każdy człowiek ma swoje Himalaje. Czasem wyczynem godnym zdobycia Korony Ziemi staje się samodzielna wyprawa na uczelnię albo do kościoła”
Powyższe słowa zaczerpnęłam z obwoluty książki. Dlaczego? Bo są kwintesencją tego, co ta pozycja w sobie zawiera. Każdy ma swoje Himalaje, mam je Ja, masz Ty drogi Czytelniku, ma i Magdalena Kulus, autorka i bohaterka „Blondyna i Blondyny” w jednej osobie. Pamiętam jak złamałam nogę w szkole średniej, był początek roku szkolnego a ja byłam bardzo pilną uczennicą. W jednym dniu założono mi gips, a w następnym wybrałam się do szkoły. Autobusem, bo rodzice nie byli w stanie ani mnie do niej zawieźć ani odebrać po lekcjach. To była moja pierwsza i ostatnia wizyta w szkole z gipsem. Godzina na dojście z domu na przystanek, pół na dojście z przystanku do szkoły. I po szkole ponownie. To było dla mnie dużo za dużo. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym tak funkcjonować dzień po dniu. Może bym w końcu przywykła do ogromu poświęcanego na to czasu, ale czy bym to zaakceptowała? Wątpię. A Magdalena Kulus nie miała wyjścia. Urodziła się chora, cierpi na zanik mięśni i odkąd pamięta musiała liczyć na pomoc i wsparcie innych ludzi. Nie poddała się jednak, szukała, starała się i w końcu udało się jej, mimo słabych rąk, otrzymać psa przewodnika – tytułowego blondyna – Igora, którego pokochała od pierwszego wejrzenia. I to właśnie o tym specyficznym związku, chorej dziewczyny i psa przewodnika jest ta książka.
Powiem krótko, książka powinna znaleźć się na półce każdej osoby, która nazywa siebie Czytelnikiem. Bo pokazuje prawdziwą historię w bardzo przystępny i interesujący sposób, czyli tak, jak powinno się to robić. Mnie „Blondyn i Blondyna” bardzo się spodobała i polecam ją każdemu. Zdecydowanie warto ją przeczytać. Polecam!