Sięgnęłam po ten tytuł bardzo spontanicznie, miałam czytać akurat zupełnie coś innego. Mniejszy rozmiar książki, niecałe 200 stron, "weź mnie, przeczytaj, szybko sobie ze mną poradzisz", tak do mnie mówiła, a ja jej posłuchałam ;)
Rzeczywiście, książkę tak jak zaczęłam, tak bez większego odrywania się, jakiś czas później skończyłam.
Patryka poznajemy kiedy ma 13 lat, zaczyna nowy rok szkolny, gimnazjum. W większości klasa zna się z podstawówki, ale dochodzi do niej kilka nowych osób, w tym Kaja.
Chłopak jest niepełnosprawny i bardzo szybko można wyczuć, że ta niepełnosprawność w dużym stopniu go określa. Nie mam na myśli tego, że wielu rzeczy nie może normalnie zrobić, że chodzi z pomocą kul itd., ale to, że w jego własnej głowie to oznacza, że jest gorszy i jakby zakłada, że ludzie go nie zaakceptują. Trochę jest to takie błędne koło, bo przez to, co Patryk sam sobie wmawia, nie pozwala na to, żeby ktoś się do niego zbliżył, nie daje się poznać, ani nie próbuje poznać innych, otoczył się murem.
Książka opowiada o takiej zwykłej codzienności tego młodego chłopaka, na przestrzeni kilku lat i to jest fajne. Jest taka zwykła-niezwykła. Pokazuje zmagania ze sobą, z niepełnosprawnością, także z innymi ludźmi, z rówieśnikami, którzy nie zawsze są mili. Mówi o tym, jak ważna jest wola walki. Patryk mimo wszystko się nie poddaje.
Pokazuje też jak ważne jest poczucie, że komuś na nas zależy, troszczy się.
Matka Patryka, cholera no, zdecydowanie jej nie polubiłam! Ta kobieta była tak złośliwa, wredna w stosunku do własnego syna, którego powinna wspierać! Często zachowywała się jak dzieciak, a nie rodzic!
Najjaśniejszym punktem w życiu chłopaka były...konie. I z czasem coraz bardziej stawała się nim Kaja. Dodawała mu energii, chęci do życia, była jego uśmiechem, motywacją, słońcem.
Obserwujemy jak wiele zmienia się w Patryku, ja wręcz czułam, jak dzięki Kai, unosi się odrobinę ponad ziemię ;)
Książka jest trochę chaotyczna, ale może właśnie przez ten chaos byłam bardziej ciekawa losów Patryka, tego co autorka chce nam przekazać.
Zdarzały się momenty, kiedy trudno było stwierdzić czy dana sytuacja dzieje się teraz czy jest wspomnieniem. Dopiero słowa typu "wspomnienie uleciało" upewniało nas o czasie zdarzenia.
Momentami ciężko było ogarnąć wszystko czasowo. Początek szkoły, ferie, nagle króciutki rozdział o wakacjach i znów szkoła, ale pojawiało się takie zawahanie, pytanie w głowie "ale że kolejna klasa? czy jakiś przeskok czasowy?" Niby było wszystko w kolejności, a jednak była we mnie chwila zwątpienia. Brakowało trochę tego, żeby wszystko ściślej trzymało się razem, tworzyło ciągłą całość, bo bywały takie mocno pourywane wątki.
Narratorem jest 13-latek i to rzeczywiście czuć, a to dobrze! Widziałam, że niektórzy czepiają się dialogów, że mogłyby być lepsze, mi tu natomiast wszystko pasowało, no bo w końcu jak rozmawiają dzieciaki? Nie ma co oczekiwać nie wiadomo jakiej elokwencji itp.
Jedyne do czego jeszcze się doczepię ja, to dwie takie sytuacje, które mnie zastanowiły.
Czy naprawdę ktokolwiek zostawiłby niepełnosprawnego 13-latka na dwa dni samego w domu?
Druga taka sytuacja, to kiedy Patryk wspomina dzień, kiedy był w 6 klasie podstawówki i poznał dyrektora szkoły, a ten był od chłopaka o głowę niższy. Trochę pojawiło mi się w głowie takie pytanie "czyli co, był karłem?" Wydaje mi się, że chłopcy jednak trochę później tak nagle wystrzeliwują i rosną, tymczasem gdyby dyrektor miał koło 160 cm, Patryk mając 12 lat, musiałby już mieć około 180. Być może tak się zdarza, w każdym razie, mnie to zastanowiło mocno.
Ta książka nie jest schematyczna, ani oczywista, relacja Patryka i Kai również. Sprawiła natomiast, że na koniec po prostu się uśmiechnęłam :)
"Chciałbym mieć to wszystko, czego on nie potrafił docenić. I dlatego codziennie to marnował".