Endgame to seria, którą czytałam zdecydowanie najdłużej. Nie mam pojęcia, od czego to zależało, jednak jakoś nie mogłam się z nią polubić. Najdziwniejsze jest to, że wszystkie części, w tym „Reguły Gry”, zostały napisane w taki sposób, że w zasadzie trudno się do czegokolwiek „przyczepić”. Mamy tutaj szybką akcję, jej zwroty, krótkie (niekiedy bardzo krótkie rozdziały), co mi jako czytelnikowi zawsze umila lekturę i sprawia, że czytam szybciej i czerpię z tego oczekiwaną rozrywkę. Dlatego cały czas staram się zrozumieć, z jakiego powodu seria nie zachwyciła mnie tak, jak Igrzyska Śmierci Suzanne Collins.
Krótko przypominając fabułę Endgame. W różne miejsca na świecie spadają meteoryty wyrządzając tym samym ogromne szkody zabierając za sobą wiele istnień. Tylko niewielka liczba ludzi wie, co tak naprawdę oznacza ten kataklizm. To potomkowie starożytnych cywilizacji. To ludzie obdarzeni pewnymi cechami i to wcale nie nadzwyczajnymi. Przygotowywali się na ten dzień od dawna. Rozpoczyna się walka o życie...
Zanim sięgnęłam po ostatni tom Endgame, autentycznie spisywałam tę serię na straty. Doszłam do wniosku, że męczy mnie ta historia, nie za bardzo przywiązałam się do bohaterów, traciłam uwagę podczas czytania. Uznałam, że to jednak nie jest seria dla mnie. Ale! Z racji tego, że mimo wszystko chciałam poznać zakończenie sięgnęłam po „Reguły Gry” i ku mojej uciesze ten tom trochę nadrobił i naprawdę zaciekawił. Zwłaszcza pod koniec książki czułam, jakby rozchodziły się chmury i wyszło słońce na moim czytelniczym niebie (cóż na porównanie :D). Zakończenie bardzo na plus, ale co tam się nie działo po drodze...
Wolę w tym miejscu podsumować całą serię niż ostatni tom. Podobał mi się świat przedstawiony przez Jamesa Freya i Nilsa Johnsona - Sheltona. Rywalizacja w obliczu zbliżającego się końca świata. Zagadki, których rozwiązania są wręcz nieprawdopodobne (rozwikłanie lokalizacji Klucza Niebios - wow). Oprócz tego nietuzinkowi bohaterowie, do których nawiasem mówiąc, lepiej się nie przyzwyczajać. Ta ich odwaga, inteligencja, zdolność do poświęceń. Bardzo duży plus.
Co zatem było minusem? Wydaje mi się, że wbrew pozorom częste przeskoki pomiędzy bohaterami, rozdziałami, miejscami i tym podobne. Ilość informacji, często skomplikowanych, nieco mnie zniechęciła. I teraz możecie się zastanawiać, o co mi chodzi, bo raz tak, raz siak, ale taka jest prawda. Ta seria doprowadziła do istnej ambiwalencji moich czytelniczych uczuć. Co począć? W moim przypadku już nic, ale jeśli chcecie, to oczywiście zachęcam do poznania serii Endgame, bo być może Wy będziecie nią oczarowani.