Zuzanna przyszła na świat wyskakując z kociołka pełnego parującej owsianki. Dokładnie tymi słowami rozpoczyna się najbardziej smakowita i pyszna książka, którą udało nam się przeczytać! No i przy której co chwilę byłyśmy głodne, bo jak tu nie zgłodnieć, kiedy ciągle przewijają się nazwy egzotycznych przypraw i pyszności i słodkości, których ogromnie chciałoby się skosztować. Ślinka cieknie przy tej książce, seriówka.
Fantastyczna opowieść o ośmioletniej dziewczynce, której największym marzeniem było zostać najlepszą kucharką i czarodziejką smaku w Krainie Smaku, a największym pragnieniem – ocalić swojego przybranego tatę przed porastającą go brodą, symbolem strachu, przerażenia i całkowitego braku odwagi przed światem. Tak właśnie. Broda Płatka Wędrowca, kucharza, który przemierzał Trakt Wędrowców i sprzedawał owsiankę, rosła niesamowicie szybko, a im dłuższa się stawała, tym mężczyzna robił się coraz mniejszy i bardziej przestraszony tak, jakby władzę nad ciałem przejmowały jego własne lęki. Na szczęście nasza bohaterka odwagi ma aż nadto, więc kiedy nadejdzie czas życiowej próby – zrobi wszystko, by ocalić ojca przed niszczącymi go demonami. Pomaga jej w tym podróżująca z nimi Madame Cieciorka, niepozorna staruszka, a jednocześnie niekwestionowana mistrzyni kulin-fu, która swoimi umiejętnościami dzieli się z Zuzanną.
Pięknie, kunsztownie napisana książka, gdzie postaci bohaterów nakreślone są bardzo wyraziście, nazwy funkcjonujące w Krainie Smaku – przeciekawe i niesamowite, a opisy…opisami zachwyciła się moja córka, uwielbiająca przecież książki, w których akcja toczy się dynamicznie i jest dużo dialogów. Tutaj tej dynamiki nie za wiele, jednak fabuła toczy się płynnie i czyta się z przyjemnością. Właściwie to płynie się poprzez tę dającą do myślenia historię o przyjaźni, odwadze, sile potrzebnej do uratowania bliskiej osoby i przede wszystkim – o tym, że zawsze trzeba dążyć do spełnienia swoich marzeń. Piękna, trochę abstrakcyjna opowieść, od której nie sposób się oderwać i małym i dużym czytelnikom. Niewielkich rozmiarów, o twardej, magicznej trochę okładce, i łatwej do ogarnięcia czcionce. Podzielona na rozdziały, z których każdemu towarzyszy krótka notka dotycząca jego zawartości. No i te kolorowe rysunki. Po przeczytaniu doszłyśmy z córeczką do wniosku, że Zuzanna Poranny Kociołek nie mogłaby wyglądać inaczej, a styl nie mógłby być inny. Idealnie wpasowały się w tekst! Na końcu zaś czeka na czytelnika prawdziwa perełeczka: kulinarny zeszyt Zuzanny K. wraz z niesamowitymi przepisami i cennymi wskazówkami, z których nie omieszkamy się skorzystać. Ba. Jogurtowe śniadanie owocowspinaczy już za nami. Teraz czas na smocze burgery i prawdziwie jesienną pastę z dyni. Mniam!