W tej książce bardzo szybko coś mi zaczęło nie grać. Mocno się zaczyna, dobrze się czyta, bo autor potrafi budować napięcie, kilka równolegle prowadzonych wątków zapowiada się ciekawie… No właśnie, aż za bardzo ciekawie i to jest chyba największy zarzut, oprócz, jak zwykle zakończenia, ale o tym potem.
Jak nudno – narzekam – powiecie, jak ciekawie – też niedobrze? Tu nawet nie chodzi o to, że autor włożył za dużo grzybków w barszcz, bo tych kilka tematów jest całkiem do ogarnięcia, problem w tym, że w tej zupie znalazły się same trufle. Zupa z trufli? Rozrzutność czy próba zaimponowania smakoszowi?
Sekielski włożył do tej powieści chyba wszystkie najmodniejsze i najbardziej gorące tematy dzisiejszych dni. Czego my tu nie mamy? Zamach terrorystyczny w centrum Warszawy, Ukrainka porwana do burdelu w Polsce i jej brat, były żołnierz ukraińskich służb specjalnych, który rusza jej na ratunek, tuszowanie afery pedofilskiej w Kościele i jakby tego było mało dodatkowo współpraca kleru z dawną bezpieką. Do tego jeszcze afery na najwyższych szczytach władzy i korupcyjne powiązania tej władzy z wielkim biznesem, okraszone tak wykwintnym biesiadowaniem, że osławione ośmiorniczki, to przy tym posiłek z baru mlecznego. We wszystko zamieszani są oczywiście i prezydent, i premier.
Sekielski tworzy w gatunku „political fiction”, więc słowo „fiction” trochę go usprawiedliwia, dlatego mój żal, że nie zauważa pewnych istotnych zmian na naszej scenie politycznej jest żalem osobistym, i nie można go traktować w kategorii zarzutów recenzenckich. Autor wzoruje bohaterów na postaciach poprzedniej rządzącej ekipy, mając zapewne nadzieję, że stan obecny jest chwilowy i jego książka szybko znowu będzie aktualna.
Nie wszystkie jednak prowadzone wątki spotykają się w zakończeniu, i to już jest zarzut nieosobisty. Ostatnie trzy rozdziały sprawiają wrażenie, jakby pisane były na kolanie, bo autor szybko musi biec do innej roboty, więc starą załatwia po łebkach, w kilku zdaniach, jak, nie przymierzając scenarzyści serialu „Belle Epoque”. O ile wyjaśnienie zamachu jest zupełnie czytelne (choć niedopowiedzenie losów zamachowców budzi duży niedosyt), motywy zemsty na biskupie zostały wyjaśnione, aferę polityczną można od biedy odpuścić, to jednak kluczowa scena zamieszczona w epilogu nie powinna pozostać otwarta. Jeżeli nawet domyślamy się kto i dlaczego, a nie wiemy jak to zrobił, do tego jeszcze wykonanie zadania jest praktycznie niemożliwe, to takie zakończenie nie ma sensu i dowodzi, że zostało nieprzemyślane. Autor sam też chyba nie wiedział, jakim cudem to mogło się wydarzyć, bo po tym, co przeczytałam raczej trudno mi dać wiarę, że wierzy w cuda. A może jednak? Może o sprawiedliwość losu chodziło? Zawsze lepiej wykpić się naiwnością niż być posądzonym o braki warsztatowe.