„Egzamin z oddychania” Jana Jakuba Kolskiego to nie jest najlepsza książka, jaką przeczytałam. Cóż to jednak znaczy najlepsza? Spróbujcie wskazać w Waszym dorobku czytelniczym tę jedyną? Macie taką? Ok, ale czy ta Wasza najlepsza będzie też tą moją najlepszą? Wracając do „Egzaminu z oddychania”. To nie jest najlepsza książka, ani jaką przeczytałam, ani jaką Kolski stworzył, ale to jest co najmniej dobrze napisana opowieść, która bodzie pod żebro, uwiera jak ziarenko piasku w bucie i nie pozwala o sobie zapomnieć, bo ciągle jak nie tą, to inną kwestią zaprząta Ci głowę. Wkurzające? Trochę tak. I chyba o to Kolskiemu chodziło. By wkurzyć? Nie, by pouwierać. No, dobrze wkurzyć trochę też, ale w określonym celu.
Inny bohater, który zresztą także wyszedł spod pióra Kolskiego, powiedział, że „bycie sobą jest nieuniknione i wkurwiające, ale nie ma przed nim ucieczki.” Sandow w „Egzaminie z oddychania” próbuje być sobą, próbuje poradzić sobie z własną zawartością, tu i teraz oraz z tą tam i przedtem. W tych sparingach emocjonalno-duchowych towarzyszy mu Muszelka. Gwoli wprowadzenia dla niewtajemniczonych: on, Sandow (w relacjach z Muszelką Dżuk), to znany reżyser, ma 55 lat; ona, Muszelka, była dziwka, ma 22 lata. I co? Pierwszy zgrzyt? Co Was bardziej razi? To, że dziwka? Czy to, że tyle ona młodsza albo on starszy? Poczekajcie, to dopiero początek. Bo oboje poznali się 10 lat wcześniej na planie jego filmu. Ona wówczas przybiegała do niego, siadała mu na kolanach, a on dmuchał jej w kark, wąchał, aż raz wyczuł jej już nie dziewczęcą, a kobiecą rozkosz. I co teraz? Skojarzenia z „Lolitą” Nabokova. Brudna perwersja, nieprawdaż? Dajcie spokój, przecież to czysta prowokacja autora. Sposób, by Was pobudzić, podkręcić do zastanowienia. Kolski w wielu scenach balansuje na krawędzi. Może i wstyd się przyznać, ale sama dałam się złapać na jego chwyty, bo np. nie bardzo potrafiłam zrozumieć, po co autor umieścił te początkowo dość sztuczne, momentami nawet infantylne dialogi. Wulgarność słownictwa też mnie najpierw raziła, zwłaszcza że Kolski wprowadzał ordynarność w chwilach, które niekoniecznie tego wymagały, jednak im głębiej przenikałam przez kolejne sceny, tym bardziej zamiar Kolskiego stawał się dla mnie jasny.
W „Egzaminie z oddychania” znajdziemy też wiele podobieństw z prywatną sferą autora. Czy w takim razie jest to rodzaj autobiografii, w której Kolski rękami Sandowa i sercem Dżuka próbuje rozprawić się z samym sobą, zdjąć maskę, pozbyć się posiadanej gęby? Innej wśród środowiska artystycznego, innej wśród krytyków, innej wśród rodziny, innej wśród znajomych, by w końcu pokazać całą swoją prawdziwość wobec Muszelki. Tylko czy on sam, czy my, czytelnicy, jesteśmy gotowi na jego prawdziwą twarz? Choć uładzony kulturą, ugłaskany wychowaniem, to zew natury w nim pozostał – Sandow jest brutalny, okrutny, egoistyczny, irracjonalny, niedojrzały i niemal ocierający się o szaleństwo, ale jest też kochający, delikatny, zmagający się z własnymi lękami, fobiami, opiekuńczy, odczuwający siebie i świat w niezwykły sposób. Czy takiego Kolskiego, mocno nieidealnego, właśnie ze zgrzytami i wyrazistymi wręcz rysami, zaakceptujemy?
„Egzaminu z oddychania” nie nazwałabym autobiografią, ale ręczę własną głową, że Kolski swojemu bohaterowi przydał sporo z siebie, bo trudno mi uwierzyć, by aż tak zdystansował się do postaci, a jednocześnie nie utraciła ona nic ze swojej soczystości charakteru. Można oczywiście dywagować, ile cukru w cukrze, czyli ile Kolskiego w Sandowie, a ile celowej prowokacji, ale o to chyba Kolskiemu chodziło, by wzniecić emocje, by skłonić do dyskusji. Przyzwyczailiśmy się chyba już do Kolskiego magicznego, klimatycznego, magnetycznie nostalgicznego w światach, które dla nas tworzy, a tu proszę, autorem podziwianych przez nas dzieł może się okazać zwykły brutal, tchórz i morderca nawet niewart naszej uwagi.
W tej scenariuszowej fabule, w tej reżyserskiej oprawie każdy szczegół, każdy gest ma znaczenie, jest jak rekwizyt na planie filmowym. Tu w ferworze filmowej scenerii Kolski zarządza bohaterami, ma wpływ na to, co za chwilę się rozegra. To on komenderuje, buduje sceny, by oko kamery lub wzrok czytelnika skupiły się dokładnie na precyzyjnie dobranym detalu, a ten z kolei wywarł określone wrażenie. Dąży do celu w sposób zdecydowany wiedząc doskonale, jaki efekt zamierza wywołać.
Ale jest też warstwa pamiętnikowa, gdzie Sandow nie ma kontroli nad wydarzeniami, reżyserka się sypie a sceny życia wymykają spod palców. Tu ukazana jest rozterka zagubienia, wariacka walka na wycieńczenie z bobrami, obsesja uwolnienia się od siebie samego, wraz ze śmiałą próbą życia wg własnego planu. Główny bohater jest tu rozedrgany i mimo swej fizycznej tężyzny kruchy i w duchowej rozsypce. Tyle razy przeprowadzał swą Mateńkę do granicy światów, nie raz niemal już przekraczała wieczną rzekę, lecz gdy rzeczywiście przyjdzie jej wybrać się w ostatnią podróż, on, ten strażnik międzybytowej równowagi, podda się i wycofa bez walki. On… Ten jej najukochańszy synek…
Jest jeszcze ona – Muszelka. Pozornie dziecinna, naiwna, wulgarnie menelska, utrzymująca go przy zmysłach, sprawiająca wrażenie głupiutkiej i kochająca… kochająca go wbrew rozsądkowi, wbrew społecznym konwenansom, wbrew jego piekącym tęsknotom, strachom, a nawet wbrew jemu samemu.
W „Egzaminie z oddychania” przebija się też Jung ze swoją psychoanalizą nad kompletem użaleń typu przeminęło, skończyło się, utraciłem, czuję się winy, tęsknię za byciem beztroskim chłopcem. Wyczuwa się go również w poszukiwaniu, dociekaniu i rozprawianiu się z przeszłością historyczną (cień Ryfki Rubin).
Streszczam się, jak mogę, ale gdy patrzę, ile już Wam napisałam, to aby Was nie zamęczyć, dorzucę jeszcze tylko parę słów o kompozycji. To oczko w głowie Kolskiego. W niej tkwi przecież clou dzieła – jego sens i wymowa. Kolski zaoferował nam kilka warstw opowieści. Spiął je jak okładką wątkiem sensacyjnym, na to nałożył wątek podróży i dodatkowo uwił kanwę z motywami sięgającymi do przeszłości historycznej oraz wreszcie, tak to nazwijmy, pojawia się „główna” historia Sandowa i Muszelki. Ta wzorzysta konstrukcja, niełatwa w budowie, może też okazać się niezbyt czytelna w tropieniu fabuły. Wśród częstych retrospekcji czytelnik musi bowiem uważnie śledzić, na którym polu akurat rozgrywa się akcja, przy tym wir zmieniających się scen, wciąga nas samych w rozgrywające się wewnętrzne szaleństwo. Powiem Wam, że miałam pewne wątpliwości z wątkiem podróży bohaterów, nie bardzo potrafiłam odkryć uzasadnienie dla ich wprowadzenia, ale to oznacza tylko, że podczas ponownej lektury szczególnie skupię się na tych kwestiach.
Kolski przyzwyczaił nas do pięknych, magicznych klimatów, migotliwie lśniących obrazów, cudownie wystylizowanych emocji. W „Egzaminie z oddychania” magia schodzi na drugi plan, pojawiają się rysy codzienności, a zgrzytająca prawda szokuje i drażni nasze estetyczne oczekiwania. Kolski nas prowokuje, testuje naszą wytrzymałość, świadomie podszczypuje i czeka na reakcje na jego artystyczną zuchwałość w byciu sobą.